C.S. Lewis znany jest większości czytelników jako autor „Opowieści z Narnii”. Niektórzy kojarzą pewno jeszcze „Odrzucony obraz”, fascynującą pracę o kulturze średniowiecznej. Jednak istnieje inne, bardziej prywatne oblicze tego pisarza, które zostało przypomniane dzięki przetłumaczonej na język polski książeczce zatytułowanej po prostu „O modlitwie”.
Lewis podzielił ją na listy skierowane do fikcyjnego przyjaciela, Malkolma, w których bardzo szeroko zajmuje się wszystkim tym, co związane z modlitwą. Dzięki tej formie unika on suchego teologicznego wykładu na temat roli modlitwy w życiu chrześcijanina czy też obowiązków związanych z modleniem się. Lewis stara się dyskutować z przywoływanym adresatem i zastanawiać się na bieżąco nad tematami, dzięki czemu cały zbiorek jest żywy i interesujący.

Przede wszystkim szuka on modlitwy, która byłaby odpowiednia „dla jego własnej kondycji”. To sformułowanie zapożyczone z Biblii bardzo dobrze wyraża jego pogląd na religię: ma to być osobista relacja pojedynczego człowieka (ze wszystkimi jego ograniczeniami) z Bogiem, unikająca bezmyślnych rytuałów oraz nadmiernej instytucjonalizacji. Lewis zastanawia się nad paradoksami czającymi się w codziennej modlitwie każdego chrześcijanina. Przykładowo: jak połączyć potrzebę modlitwy błagalnej z dogmatem wiary we wszechmoc Boga. Czy nie jest tak, że Bóg już wszystko zaplanował i nasze modlitwy nie mogą niczego zmienić w działaniu świata? Z drugiej strony naturalne wydaje się, że prosi się Boga o wysłuchanie i spełnienie potrzeb zwykłych ludzi (w końcu „jak trwoga, to do Boga”). Lewis nie utrzymuje, że na podobne dylematy istnieje ostateczna odpowiedź, lecz stara się znaleźć rozwiązania, które byłyby zgodne z jego wiarą chrześcijańską, a zarazem nie bluźniłyby przeciwko rozumowi.

W książeczce autora „Narnii” ciekawe wydaje mi się szukanie takiego modelu związku z Bogiem, który byłby właściwy konkretnemu człowiekowi – Bóg jest jeden, ale ludzie w końcu są różni. Lewis zauważa z życzliwością zarówno tych, którym w modlitwie wystarcza odklepywanie zdrowasiek (i na serio pyta się, czy ten sposób modlitwy jest niewłaściwy, skoro np. słowa w nich wymawiane pochodzą z Biblii), jak i tych, którym nie odpowiada nadmierne „uczłowieczanie” Boga i najchętniej pozostaliby na poziomie teologicznych abstrakcji. Jego zdaniem człowiek nie powinien próbować dopasowywać się przykazań oraz oczekiwań kościoła z lęku przed ogniem piekielnym, lecz musi wpierw zrozumieć swoją relację do Boga, a wtedy będzie w stanie zobaczyć, co winien zmienić w swoim życiu.

„O modlitwie”, chociaż od jej pierwszego wydania minęło ponad 50 lat, pozostała aktualna również w jej wymiarze społecznym, bowiem Lewis zastanawia się w niej chociażby nad miejscem religii w społeczeństwie, a nawet rozważa rozbieżności między katolicyzmem a anglikanizmem (przyznając, że idea modlitw za wstawiennictwem świętych jest mu bliska, choć nie chciałby ustanowienia kanonizacji w kościele anglikańskim).

W książce Lewisa nie znajdziemy jednoznacznych odpowiedzi ani wysmakowanych teorii teologicznych. Raczej otwiera on pewne tematy, które chyba nigdy nie wyczerpią swojej głębi. Sądzę, że ciekawie jest wejść w dyskusję z tym jednym z najzdolniejszych pisarzy brytyjskich XX wieku.

Filip Skowron

Książka do nabycia w: Wydawnictwo Esprit