W książce rumuńskich braci od początku do końca panuje narracyjny dwugłos, który jest siłą napędową tej niezwykłej opowieści o dzieciństwie. Pozwala on utrzymać dynamikę opisu, bo w końcu takie jest (a przynajmniej powinno być) dzieciństwo – dynamiczne, nieprzewidywalne, a przede wszystkim wypełnione cudownymi zdarzeniami i postaciami, które należy traktować nie inaczej niż z pełną powagą i zrozumieniem. W końcu nie ma nic dziwnego w tym, że sam latający Chrystus stoi na czele osiedlowej bandy, w nocy szpony swe wyciąga złośliwa Baba Jaga, a księżyc to szpieg, od którego nie sposób uciec. W chwilach wytchnienia można poszukać przyjaciół, zaglądając na przykład do słoika z musztardą, a może nawet zostać dowódcą drewnianych żołnierzyków i stoczyć wraz z nimi ostatnią bitwę o niepodległość.

Myliłby się jednak ten, kto twierdzi, że to czas okraszony jedynie beztroską. Wiedzą o tym i Filip i Matei, których dziecięce lata upłynęły nie tylko na bieganiu za ukochaną piłką, budowaniu szałasów, pluciu na „chodnikowe księżniczki” lub rozprawianiu się z narzekającymi na świat sąsiadami.

W książce jest też trochę miejsca na relację z trudnej strony dzieciństwa, które przebiegało na tle rozpadającego się małżeństwa rodziców i poczucia chronicznego braku ojca. Czytelnik i w tych momentach nie znajdzie jednak ani szczypty taniego sentymentalizmu, którego piszącym braciom udało się zgrabnie uniknąć.

Autorzy nie stronią jednak od wiecznego przekomarzania się, co jest przecież istotą braterstwa. Filip i Matei Florianowie w specyficzny dla siebie sposób relacjonują nie tylko zdarzenia, w których wspólnie brali udział, ale opowiadają też o osobistych doświadczeniach. O ile Filip w swoich opowieściach, jako starszy brat, daje pierwszeństwo głosowi rozsądku, za którym przemawiają konkrety, o tyle bardziej lirycznego Mateia ponosi wyobraźnia, która w zabawny sposób zostaje przez jego brata weryfikowana i poprawiana. Oczywiście młodszy brat nie byłby młodszym bratem, gdyby pozostał mu w tej sytuacji dłużny.

Dwa typy wrażliwości, dwie różne osobowości i wspólne dzieciństwo spędzone w bukareszteńskich dzielnicach w czasach komuny, notabene świetnie w książce odmalowanej. Co, oprócz wspólnie spędzonego czasu dzieciństwa, łączy obu braci? Oczywiście miłość: do matki, której dedykowana jest książka („Mamie, która nigdy w życiu nie upiekła ciasta, lecz pokazała nam szczęście”), do futbolu, a przede wszystkim miłość do siebie nawzajem, które to uczucie bije z każdej kartki tej książki w nie narzucający się czytelnikowi sposób. Podobnie zresztą jak dowcip.

Warto przeczytać. „Starszy brat, młodszy brat” to przede wszystkim świetnie napisana książka, w której można odnaleźć echo własnego, rozpędzonego do granic możliwości dzieciństwa.

Ewa Sokołowska