Przyznaję się bez bicia, że do najnowszej książki Krzysztofa Kotowskiego robiłam kilka podejść, które kosztowały mnie kilka tygodni straty czasu. Wszystko dlatego, że nie spodobało mi się kilka stron, a ja jak uczniak odrzucający lekturę stwierdziłam, że to nie dla mnie. Terminy jednak nie dawały spokoju i żal w sercu pozostawał, że być może odkładam na później perełkę. I tutaj konkluzja: zmarnowałam mnóstwo czasu, nie dopuszczałam do siebie prawdziwej perełki, źle się zachowałam, zupełnie nieprofesjonalnie. Żałuję. Żałuję zwłoki. „Święto świateł” to świetnie skonstruowana powieść, która doczekała się u mnie na swoją kolej zbyt późno, Kotowski jednak zachował się o wiele lepiej niż ja i sprawił, że kolejny z wieczorów mogę dopisać do listy udanych.

W „Święcie świateł” Krzysztof Kotowski sięga po motywy nieszablonowe. Policjantka prowadząca śledztwo jest czarnoskóra, jej cywilny towarzysz jest gejem, zbrodnia zaś wydaje się mieć charakter międzynarodowy. Znalezione w jednym z mieszkań zostają zwłoki czterech mężczyzn. Wszystko wskazuje na to, że nie zmarli śmiercią naturalną, chociaż trudno dojść, co tak naprawdę ich zabiło. Jedno jest pewne: przed śmiercią rozgrywali partię go, najtrudniejszej gry strategicznej świata. Szybko okazuje się, że to nie zmarli mężczyźni byli głównymi celami zbrodniarza, ale stanowili jedynie wiadomość. Byli wymownym sygnałem dla tych, którzy są związani z go, w szczególności zaś dla Elizy Dukoto, ambitnej policjantki borykającej się z bólem po stracie matki. Splot niebezpiecznych wydarzeń doprowadza do tego, że musi podjąć śledztwo samodzielnie, bez wsparcia, bez wiedzy wydziału. W miarę zagłębiania się w tajniki zbrodni okazuje się, że nic nie jest takie, jakie wydawało się być, każdy ślad nosi w sobie dwa znaczenia, a prowadzą one aż do Japonii i tamtejszych czarnych charakterów.

Lektura wciągnęła mnie na dobre, chociaż jeszcze przy ostatnich rozdziałach miałam wątpliwości, jak ją ocenić. Potem przeszukałam Internet, znalazłam stronę Kotowskiego. I ona wątpliwości moje ponad wszelką miarę rozwiała. Dotyczyły one w szczególności tego, czy znając polskie realia można umieszczać w powieści kryminalnej tak odważne i dynamiczne wątki? Czy można mieszać się w sprawy międzynarodowych spisków? Czy nie jesteśmy na to zbyt… No właśnie, jacy? Prości? Prostolinijni? Z ambarasu wyprowadził mnie sam Kotowski, który na swojej stronie napisał: „W naszym kraju to trudne zajęcie [pisanie kryminałów], szczególnie, że polscy Czytelnicy wciąż są przekonani, że wszystko, co zagraniczne jest z natury lepsze, czym chyba najdobitniej różnią się od całej reszty świata, zwłaszcza zachodniego, gdzie uważa się akurat odwrotnie”. I wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że Kotowski ma rację. Odrzuciłam na początku jego powieść, bo zamknęłam się w przeświadczeniu, że w Polak nie powinien pisać o dawnych mistrzach go, a tym bardziej już o tym wszystkim, co wiąże się z wielkimi korporacjami, szpiegami, międzynarodowymi spiskami, bo się na tym zwyczajnie nie zna. A skąd ja wzięłam o tym wiedzę? Czy to nie właśnie ta narodowa skłonność, o której pisał Kotowski nie sprawiła, że uznałam, że takie efekty specjalne nadają się do wykorzystania w zagranicznych powieściach, broń Boże nie w naszych? Skąd wiem, że Kotowski nie będzie umiał napisać dobrego kryminału opartego właśnie na takich wątkach? Nie wiem, nie mam prawa wiedzieć, bo to zwyczajnie nie prawda. „Święto świateł” nie tylko powala zaskakującym zakończeniem i kilkoma dobrymi zwrotami akcji, ale również pomysłami na sytuacje, osoby, sceny, których nie spotkamy w innych powieściach kryminalnych, na pewno nie krajowych.

Długo jeszcze będzie mi wstyd przed samą sobą, bo uwierzyłam bezpodstawnym przeczuciom i uprzedzeniom (co ja poradzę na to, że kultura dalekiego wschodu mnie nie kręci?), zamiast zawierzyć profesjonalizmowi autora. „Święto świateł” to kryminał, który polecam z czystym sumieniem. Kotowski przekroczył granicę, poszedł o krok dalej, niż jego koledzy po piórze. Nie bał się pokazać, że wartka akcja i wyszukane, ale realistyczne pomysły na kryminalną zagadkę nie muszą już być poza naszym zasięgiem.

Sylwia Tomasik