Aby w pełni zrozmieć treści zawarte w Druzach z Belgradu Rabiego Dżabira należy, mówiąc językiem pewnej poetyckiej intuicji – wyciszyć modlitwy za umarłych i dokumenty historyczne, streszczające się w liczbach. Dekompozycja tego świata musi zniknąć paradoksalnie po to, aby mógł on przetrwać. Pisarz musi scalić go wewnętrznie, stworzyć obraz z tłem, z postacią na pierwszym planie. I wtedy okazuje się, że nie jest ważne, czy więcej tu fikcji czy prawdy historycznej. Dla zachowania widma wydarzeń, rozgrywających się w Libanie półtora wieku temu o wiele istotniejsze jest, aby w samym tym świecie nie było wewnętrznego rozbicia, aby dla czytelnika istniała równowaga między kłamstwem a prawdą samego wydarzenia przedstawionego.

Konflikty druzyjsko-chrześcijańskie, prowokowane nie tyle mozaiką religijną, ile polityką i chęcią władzy, a podsycane strachem, które wstrząsały Libanem od 1840 roku, są tłem dla opowieści o przeżyciach Hanny Jakuba, zesłanego na wygnanie do Belgradu w wyniku działań na rzecz ukarania druzyjskich uczestników zamieszek. Ale wygnanie to, które opisywać moglibyśmy kategoriami takimi jak przypadek, absurd czy fatum prowokuje pytania, które dopełniają się logicznie. Bo jeśli człowiek nie może ani w pełni zaadaptować się do realiów życia na obczyźnie, ani żyć nadzieją i złudą na powrót do przeszłości, tak, aby przetrwać w godności, to czy ostatecznym wyjściem byłoby usunąć się zarówno spośród żywych, jak i umarłych? To trudna lektura, tak, jak trudna jest odpowiedź na pytanie: czy zapłatą najwyższej ceny za zło tego świata jest porzucenie swojej tożsamości czy istnienia? Więc jeśli każda z wrogich stron walczy o człowieka, to człowiek ten nie istnieje, a jeśli jednak jest, to ani po stronie życia, ani po stronie śmierci go nie ma…

Joanna Roś

Wykorzystane zdjęcie pochodzi ze strony Biura Literackiego