Lankijska pisarka Ru Freeman wie jak w subtelny sposób przybliżyć czytelnikowi skrawek – jakże ciekawej, ale i tragicznej – historii swojego kraju, rozgrywającej się w tym przypadku na przełomie lat 70. i 80. Tragizm wojny domowej rozpoczętej przez Tamilskich Tygrysów i nękającej Sri Lankę przez następne dziesięciolecia ukryty został w złudnie ciepłej i wzruszającej opowieści o pewnej rodzinie zamieszkującej niewielką ulicę, na której krzyżuje się niewyobrażalna dla wielu różnorodność kultur, tradycji i religii. Nowowprowadzone na ulicę Sal Mal Lane małżeństwo Hearthów wraz z czwórką dzieci i służącą jest dobrze wykształcone, tolerancyjne i ma na tyle godne pozazdroszczenia posady, że z miejsca staje się obiektem zainteresowania prawie wszystkich sąsiadów, zabiegających o ich względy. Wszyscy też pragną zajmować się dziećmi Hearthow, które tymczasem szybko zaprzyjaźniają się ze swoimi równolatkami z Sal Mal Lane, nie bacząc przy tym na konwenanse, utarte stereotypy i niesnaski pomiędzy sąsiadami. A te potrafią być naprawdę poważne biorąc pod uwagę ogromne przepaście kulturowe oddzielające jednych sąsiadów od drugich. Ulicę Sal Mal Lane zamieszkują bowiem buddyjscy Syngalezi, katoliccy Tamilowie, Burgherowie, Hindusi, Muzułmanie i jeszcze parę innych grup etnicznych. Trzeba jednakże przyznać, że ta niezwykła mieszanka kulturowa nie przyprawia o ból głowy o tyle, że autorce powieści udało się wszystko dość zgrabnie opisać i połączyć, unikając przy tym cukierkowego efektu. Okazuje się, że wbrew wszelkim różnicom kulturowym, sąsiad pozostaje sąsiadem, gdy potrzebna jest pomoc. A potem oczywiście być nim przestaje.

Opowieść, którą snuje Freeman, zaczyna się i kończy na ulicy Sal Mal Lane, nieczęsto przekraczając ramy tego mikroświata. Jej osią są dzieci, mniej lub bardziej ważne wydarzenia z ich codziennego życia, które składają się na obraz braterstwa, niewinności i tego jakże szczególnego dla dzieci sposobu postrzegania rzeczywistości. Mała ulica na przedmieściach Kolombo, przy której znajduje się zaledwie parę domów, wydaje się być bastionem pozornego spokoju, wstrząsanym od czasu do czasu burzami powodowanymi właśnie różnicami kulturowymi i podszytym podskórnym niepokojem wywołanym przez nadchodzące zmiany polityczne. Eskalacja tego niepokoju wkrótce doprowadza do lawiny zdarzeń, które wywracają do góry nogami życie tak całej rodziny Hearthów, jak i wszystkich ich sąsiadów oraz całego Kolombo. A te same dzieci, które dotąd wbrew wszystkiemu z zainteresowaniem i miłością patrzyły na otaczający je świat, zostają wciągnięte w wir gwałtownych wydarzeń targających krajem, co też sprawia, że muszą szybciej dorosnąć i co zmienia je na zawsze.

W „Domu przy Sal Mal Lane” wyraźnie czuć echa powieści „Zabić drozda” Harper Lee. I chociaż trzeba odmówić powieści Freeman mistrzostwa stylu i narracji, z jakimi amerykańska pisarka odmalowuje obyczajowość i problemy zamkniętej społeczności na tle przemian zachodzących w ojczystym kraju, to jednak klimat obu powieści jest bardzo podobny, a historie oscylują wokół dzieci, chociaż w książce lankijskiej pisarki narracja jest trzecioosobowa, autorska. Niestety dla powieści, nader często drażni w niej odautorski komentarz, wyprzedzający pewne wydarzenia i zdradzający ich konsekwencje. To chyba jeden z najsłabszych punktów tej książki, w której jednak nie brakuje liryzmu i miejscami emocjonalnego tonu. A także nieskrywanego subiektywizmu w postrzeganiu pewnych społeczności i w ocenie wydarzeń. W końcu, jak wyznała na wstępie sama autorka – „Znacznie łatwiej być wszystkim i niczym niż ukryć miłość”.

Ewa Sokołowska