Bookeriada

Czytelnia: Katarzyna Byjoś, „Ciemna Strona Światła. Tunel Zagłady”

Mia jest normalną nastolatką, która zamiast uważać na lekcji fizyki, woli rozmyślać o swojej szkolnej sympatii, Emilu z IIIc. Okazuje się jednak, że siły wyższe mają dla niej zupełnie inne plany. Zostaje wyznaczona przez moce natury do przywrócenia równowagi energetycznej świata. Wraz z innymi wybrańcami: Dantem, Jonalem, Zoją i Radmirem trafia do miejsca znajdującego się między wymiarami, w którym wszyscy oni uczą się władać mocami natury.

Drużyna żywiołów łączy swoje siły, by wyruszyć w niebezpieczną wyprawę na ratunek świata i obu jego wymiarów. Ostateczna walka ma się rozegrać u podnóża Kopuły, sferycznej przestrzeni, w której znajduje się Euteum – źródło wszechmocy. Wysłannicy muszą dostać się do jej wnętrza, by przywrócić równowagę energetyczną świata, a jedyna droga prowadzić będzie przez owiany złą sławą Tunel Zagłady, stanowiący ostateczną próbę i najtrudniejszy egzamin ich życia…

Poznaj niezwykłe przygody zwykłych ludzi, którzy zostali wybrani przez moce przyrody, by ocalić źródło wszechistnienia przed ciemną energią i jej niszczycielską mocą.

Książka z oferty: Wydawnictwo Skrzat.


Katarzyna Byjoś
„Ciemna Strona Światła. Tunel Zagłady” – fragment

Mężczyzna siedział na pleśniejącej pryczy, rzuconej w kącie wilgotnej, ciemnej celi. Tylko jeden wątły promyk światła przedostawał się niekiedy przez malutki otwór wysoko pod samym sufitem. Nie miał pojęcia, jak długo tam był. Wydawało mu się, że całą wieczność. Czas odmierzały tylko nędzne posiłki, regularnie wsuwane przez niewidzialnych dostawców przez szczelinę pod drzwiami. Marzył już tylko o tym, żeby przestać istnieć, żeby ten cały koszmar się skończył. Usłyszał ciche szmery pod drzwiami 
i pomyślał, że zaraz dostanie kolejne paskudne danie. Jedzenie przynoszone przez tajemniczych dostarczycieli przypominało mu mamałygę uformowaną z gnijących resztek organicznych. Nie mógł zrozumieć, jakim cudem jeszcze żyje. Już choćby od tego „wyszukanego” menu powinien się dawno przekręcić. Ale nie, fizycznie czuł się całkiem dobrze, znacznie lepiej, niż życzyłaby sobie tego jego psychika. Nie usłyszał dobrze znanego szurania miską po kamiennej posadzce. Zamiast tego pod drzwiami zamajaczył jakiś niewielki kształt. „Świetnie – pomyślał. – To pewnie myszy albo coś gorszego, co będzie mnie chciało pożreć po kawałeczku”. – Wytężył wzrok i dojrzał w ciemności, jakiś kształt, który po przeciśnięciu się przez szparę zrobił się nieco większy, a następnie zatoczył się bezwładnie w kilku różnych kierunkach i upadł. Nic się nie działo, więc ostrożnie przysunął się bliżej miejsca, w którym intruz przestał się poruszać. Trudno było cokolwiek dostrzec w mroku panującym wewnątrz celi, dlatego zbliżył się jeszcze bardziej.
Wysunął nieśmiało dłoń w tamtym kierunku i dotknął czegoś mechatego i miękkiego. Przestraszył się
i odruchowo cofnął rękę. Nadal nic się nie działo. Przykucnął i znowu dotknął mechatego kształtu, który z niczym mu się nie kojarzył. Był niewielki i puchaty, trochę jak pompon od czapki zimowej. Wtem nagle kształt poruszył się i podskoczył, a mężczyzna zachwiał się i upadł do tyłu.
– Co jest?! – wymamrotał mechaty przybysz.
– Nic – odpowiedział mężczyzna, uświadamiając sobie niemal natychmiast, że to zupełnie bez sensu.
– Skoro nic, to po co mnie macasz?
– Nie wiem, przepraszam – zrobiło mu się trochę głupio.
– Gdzie jestem? – spytał kształt po chwili milczenia.
– Tutaj – zareagował i znowu pomyślał, że to idiotyczna odpowiedź, bo niby gdzie jest „tutaj”.
– Aha – odezwał się kształt, jakby to wiele wyjaśniało. – Słuchaj, bo ja szukam niejakiego Radmira. Masz pojęcie, gdzie mogę go znaleźć?
– To chyba mnie szukasz – odpowiedział mężczyzna bez przekonania.
– Świetnie! – ucieszył się. – Gołąb przyniósł mi coś i kazał ci to dać.
– Jaki gołąb? – spytał zdezorientowany Radmir.
– Biały – odparł krótko kształt.
– Słuchaj, a kim ty właściwie jesteś?
– No jak to kim?! Przecież to ja, Pierdzistrzał!
– Aha – odpowiedział mimowolnie Radmir, chociaż nic mu to nie mówiło. Zastanowił się natomiast, jak można mieć tak idiotyczne imię.
– Dobra, słuchaj, gołąb zostawił coś dla ciebie. Masz to zawiesić na szyi.
„Robi się coraz ciekawiej – pomyślał Radmir. – Już wiem, to przez to paskudne jedzenie. Aż dziwne, że dopiero teraz mam halucynacje”.
Poczuł jednak w dłoni coś niewielkiego i metalowego, wciskanego usilnie przez dziwnego gościa 
o nietypowym imieniu. Wziął przedmiot w palce i zorientował się, że jest zawieszony na sznurku lub rzemyku. Pomyślał, że ta halucynacja robi się coraz ciekawsza i postanowił się jej poddać. Założył zatem wisiorek na szyję. Początkowo nic się nie działo i już zaczynał czuć się zawiedziony, jednak po chwili przedmiot delikatnie zadrgał i rozświetlił wnętrze subtelną poświatą. W pomieszczeniu zrobiło się na tyle widno, że Radmir pierwszy raz od dawna mógł zobaczyć, w jakiej paskudnej norze się znajduje. Z niesmakiem rozejrzał się wokół owalnych, kamiennych murów, aż jego wzrok zatrzymał się na wpatrującym się w niego z wyczekiwaniem
Pierdzistrzale. Aż wzdrygnął się z wrażenia. Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy wytłumaczył sobie, że to są tylko jego przywidzenia spowodowane niezdrową dietą. Wówczas spojrzał śmielej na dziwnego posłańca.
Oto w najlepsze stał sobie przed nim na tylnych łapkach pluszowy kocur i mrugając nerwowo plastikowymi zielonymi oczkami, przestępował z jednej łapki na drugą.
– Ale ogień! – mruknął mężczyzna sam do siebie.
– Jaki ogień, żaden ogień – odpowiedział mu natychmiast kot. – Musisz teraz użyć mocy, żeby się stąd wydostać. Na zewnątrz czeka na ciebie gołąb.
– Jakich mocy? Jaki gołąb? Jakie zewnątrz? Do jasnej cholery! – Radmir zaczynał mieć trochę dosyć tych urojeń.
– A skąd ja mam to wiedzieć? Już samo to, że będąc pluszowym kotem, gadam z tobą, jest wystarczającym osiągnięciem. Nie możesz wymagać ode mnie zbyt wiele. A teraz idę. Muszę czuwać nad Zoją.
– Poczekaj! Ja nic nie rozumiem.

 


– Ja też nie, ale może gołąb ci wyjaśni. Tylko zabieraj się stąd. Ale już!
Jonal plątał się bez celu po krętych i wąskich uliczkach Matadajany. Większość jego współtowarzyszy spała już smacznie w malutkich łóżeczkach, po powrocie ze spotkania ze starszyzną Moglinów. On natomiast czuł potrzebę poukładania sobie w głowie ostatnich wydarzeń. Nie dawało mu też spokoju coś innego. Bez przerwy widział bowiem przed oczami wyobraźni kocie oczy cudownej władczyni świata zwierząt, dzikiej Frei.
Dlaczego właśnie teraz musiało go spotkać coś takiego? Przez tyle lat radził sobie doskonale ze zwodniczymi wdziękami płci pięknej, wychodząc z założenia, że to jeszcze nie czas na oddanie swojego serca kobiecie. Teraz czuł się kompletnie bezradny wobec fali zalewających go uczuć, jakie wzbudzała w nim ta niemal nierzeczywista bogini. Wspominał również niedawne spotkanie ze starszyzną Moglinów, na którym on i jego przyjaciele zostali poddani swego rodzaju szkoleniu. Przedstawiciele gospodarzy zaaranżowali symulację, umieszczając pojedynczo każdego z wysłanników żywiołów 
w pomieszczeniu, do którego wpuszczali następnie pozostałych członków drużyny sił natury 
w towarzystwie sztucznych sobowtórów. Zadaniem osoby w symulatorze było rozpoznanie prawdziwych przyjaciół i zdemaskowanie fałszywych. Na początku nikomu to nie wychodziło, ale później okazało się, że wystarczy krótka rozmowa, a czasem nawet samo spojrzenie w oczy, żeby odróżnić oryginał od podróbki. Zdaniem Jonala było to nawet zabawne, a jednocześnie pouczające. Zastanawiał się też, dlaczego Moglinom tak bardzo zależało na tym szkoleniu. Miał na ten temat kilka hipotez, ale żadna nie wydawała mu się szczególnie sensowna.
Tymczasem bezwiednie dotarł do najdalej wysuniętej dzielnicy miasta, w której zabudowa była znacznie luźniejsza, dzięki czemu poczuł się swobodniej i odetchnął pełną piersią. Znalazł się na stosunkowo dużym placu, w którego centralnej części stała fikuśna fontanna.
W Matadajanie panowała już noc i oprócz Jonala nie było tam żywej duszy. Przystanął przy fontannie, wpatrując się w spływające po kamiennych rynnach strużki wody. Nagle z zamyślenia wyrwał go dostrzeżony kątem oka kształt, który przemknął pomiędzy najbliższymi
domostwami. Z niejasnych przyczyn poczuł się tym faktem zaintrygowany, dlatego skierował się 
w stronę kamienicy, za którą zniknęła postać. Skręcił w uliczkę znajdującą się na tyłach budynków okalających plac z fontanną i doszedł do kolejnego, tym razem niewielkiego placu. Kiedy dotarł na tyle blisko, żeby móc zobaczyć jego środek, stanął jak wryty. W odległości najwyżej kilkunastu metrów od niego znajdował się obiekt jego uwielbienia w towarzystwie trzech niezidentyfikowanych osobników. Wszystko wskazywało na to, że prowadzą ożywioną dyskusję ściszonymi głosami. Zdaniem Jonala nie musieli szeptać, ponieważ nawet te słowa, które do niego docierały, wypowiadane były w kompletnie niezrozumiałym języku.
Trzej osobnicy towarzyszący Frei mieli na sobie szerokie peleryny z głębokimi kapturami, skrywającymi ich oblicza, co w Natulandii nie było niczym zaskakującym. Jeden z nich podał kobiecie niewielki przedmiot, który natychmiast schowała głęboko za dekoltem. Jonal
żałował, że nie mógł jej w tym pomóc. Bez wahania byłby również gotów upewnić się, czy ten przedmiot nie jest przypadkiem niebezpieczny i nie zagraża życiu lub zdrowiu tej cudnej bogini.
Od razu skarcił sam siebie za swoje nieprzyzwoite myśli, a także za podglądanie tajemniczej schadzki, ale gdyby nie to, że czuł się tak strasznie onieśmielony obecnością Frei, już dawno wyszedłby z ukrycia. Rozważył nawet taką możliwość, ale na samą myśl poczuł ścisk w żołądku
i zrezygnował. Postanowił wrócić na gościnną kwaterę, więc odwrócił się na pięcie, ale wtedy czyjaś dłoń dotknęła jego ramienia. Obejrzał się i zobaczył wycelowane w siebie mordercze spojrzenie kocich oczu. Zrobiło mu się słabo.
– Ładnie to tak podglądać? – spytała kobieta niezbyt przychylnym tonem.
– Bardzo cię przepraszam – bąknął. – Nie chciałem, żeby tak wyszło.
– Poczuł, jak do twarzy napływa mu krew i robi się czerwony jak burak.
„Ale wstyd! – pomyślał. – Jakbym znowu miał trzynaście lat, a mama przyłapała mnie na podglądaniu córki sąsiadów przez żywopłot”.
– To, co widziałeś, musi zostać między nami – powiedziała Freja lodowatym tonem.
Jonal pomyślał, że fajnie zabrzmiało stwierdzenie „między nami”, ale widząc jej nieustępliwy wzrok, najwyraźniej oczekujący obietnicy milczenia, kiwnął potakująco głową.
– Muszę mieć pewność, że zrozumiałeś. – Wyglądało na to, że kiwnięcie głową nie wystarczy.
– Dobrze. Nic nikomu nie powiem – bąknął speszony. – A tak w ogóle to ja nic takiego nie widziałem. Tylko ciebie i jakichś trzech dziwnych kolesi w pelerynach.
– Tak. I właśnie tego nie widziałeś – powiedziała z jeszcze większym naciskiem. Nie mógł już dłużej znieść jej spojrzenia, więc zapewnił, że nie ma najmniejszego zamiaru dzielić się z nikim swoimi spostrzeżeniami, czegokolwiek by one dotyczyły.
– Są sprawy, o których nie wszyscy powinni wiedzieć – rzekła nieco już łagodniej.
– Oczywiście, w pełni się z tym zgadzam! – przytaknął natychmiast.
– Pamiętaj, że ja widzę, a także wiem więcej, niż można by się było tego spodziewać – dodała na wszelki wypadek.
– To akurat mniej mi się podoba… – wyrwało się Jonalowi, zanim zdążył pomyśleć.
– Dlaczego? – spytała od razu.
– No… bo… są sprawy, o których wolałbym, żebyś nie wiedziała. – Sam nie mógł uwierzyć, że zdobył się na taką szczerość. Jednak kobieta najwyraźniej nie zrozumiała tego zawoalowanego wyznania 
i przeszyła go badawczym spojrzeniem.
– Nie rozumiem. Co chcesz przede mną ukryć? – spytała zaniepokojona.
– Nic, co miałoby dla ciebie znaczenie. Słowo honoru! – zapewnił, bijąc się w pierś.
– Trochę dziwny jesteś – rozpogodziła się lekko Freja. – Ale myślę, że mogę na tobie polegać.
– Jak na banku szwajcarskim! – odpowiedział natychmiast. – Zrobię wszystko, co każesz. Zawsze! – Ostatnie słowa wypowiedział z takim rozgorączkowaniem, że sam siebie zadziwił. Dostrzegł zaskoczenie również na jej twarzy. Uśmiechnęła się mimowolnie, jakby coś do niej dotarło, i lekko się zmieszała. Po jej pięknej twarzy przemknął subtelny rumieniec. Wtedy odwróciła się i po chwili zniknęła za rogiem najbliższego budynku.


Fragment zamieszczony dzięki uprzejmości Wydawnictwa Skrzat.