Bookeriada

Czytelnia: Nino Haratischwili, „Ósme życie”

Przejmująca epicka opowieść rozgrywająca się na tle zmieniającej się Europy XX wieku.

Początek XX wieku. Mroźna zima. Na świat przychodzi Stazja Jaszi, córka najsłynniejszego w carskiej Rosji gruzińskiego wytwórcy czekolady. Wraz ze Stazją i kolejnymi pokoleniami rodziny Jaszi zanurz się w gąszcz historii najkrwawszego ze stuleci.

Od pierwszej wojny światowej przez rewolucję październikową i drugą wojnę światową do początku XXI wieku. Od gruzińskich wybrzeży Morza Czarnego po Berlin, Paryż i Londyn.

Ósme życie to jeden z najpiękniejszych, a jednocześnie dręczonych przeszłością głosów młodego pokolenia przypominający o wciąż nieodrobionej lekcji historii Europy. Nino Haratischwili stworzyła powieść, na jaką czeka się latami: epicki rozmach, pełnokrwiści bohaterowie, wielkie namiętności i cudowny, plastyczny styl.

Nino Haratischwili – urodzona w 1983 roku w Tbilisi, miała dwanaście lat, kiedy przybyła do Niemiec ze swoją matką. Później wróciła raz jeszcze na studia do Gruzji, dziś żyje w Hamburgu. Jest odnoszącą sukcesy reżyserką teatralną i dramatopisarką, do tej pory ukazało się 18 sztuk jej autorstwa, wiele z ich prapremier samodzielnie wyreżyserowała. Studiowała reżyserię filmową w Tbilisi oraz w Hamburgu.

W 2010 roku otrzymała przyznawaną przez Fundację im. Roberta Boscha nagrodę im. Adalberta von Chamisso. Jej debiutancka powieść Juja ukazała się w 2010 roku, zaś rok później Mój łagodny bliźniak (Muza, 2013). Jej najnowsza powieść Ósme życie ukazała się w Niemczech w 2014 roku.


Najlepsza powieść roku!

„Der Spiegel”

Powieść Nino Haratischwili uświadomiła mi, że my, Europejczycy, jesteśmy ze sobą ściśle połączeni; że region rozciągający się pomiędzy Tbilisi, Lwowem, Sankt Petersburgiem i Berlinem tworzy właściwie jedną przestrzeń pamięci; że nasze uczucia i mentalność kształtowały się na przestrzeni pokoleń; i wreszcie, że manewrowanie tymi połączeniami wymaga wielkiej delikatności.
Frank-Walter Steinmeier
minister spraw zagranicznych Niemiec

Głos Nino Haratischwili jest bez wątpienia jednym z najważniejszych we współczesnej niemieckiej literaturze.

„Die Zeit”

Książka Nino Haratischwili poraża swą objętością, ale każde jej zdanie ma znaczenie. Pod względem rozmiarów i ambicji we współczesnej literaturze niemieckiej można ją porównać jedynie do Der Turm Uwe Tellkampa.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung”

Premiera książki: 18 maja 2016 roku (Wydawnictwo Otwarte). Kliknij TUTAJ, by zamówić książkę. 


Nino Haratischwili

„Ósme życie” – fragment

Urodziłam się 8 listopada 1973 roku w wiejskim szpitaliku, niewartym wspomnienia, w pobliżu Tbilisi.

Gruzja to mały kraj. I piękny, nie mogę zaprzeczyć, nawet ty się ze mną zgodzisz, Brilko. Te góry i kamieniste wybrzeże nad Morzem Czarnym. Wybrzeże w ostatnim stuleciu wprawdzie trochę się skurczyło za sprawą licznych wojen domowych, głupich decyzji politycznych, konfliktów podsycanych nienawiścią, ale całkiem ładna jego część jeszcze się ostała. Nawet jeśli dobrze znasz tę historię, Brilko, opowiem ją tu krótko, żeby ci uzmysłowić, dokąd zmierzam. Oto legenda o powstaniu naszego kraju.

Pewnego pięknego, słonecznego dnia Bóg podzielił stworzoną przez siebie kulę ziemską na kraje (musiało to być na długo przed budową wieży Babel). Zorganizował jarmark, na którym ludzie głośno się licytowali, zabiegając o dobra, jakie mogli od niego otrzymać, w nadziei że w ten sposób dostaną im się najlepsze spłachcie ziemi (najskuteczniejsi w sztuce wywierania wrażenia byli zapewne Włosi, a najsłabsi Czukcze). Pod koniec długiego dnia świat został podzielony na wiele krajów i Bóg był zmęczony. Ale w swej mądrości na miejsce odpoczynku wybrał dla siebie najpiękniejszy zakątek ziemi, bogaty w rzeki, wodospady, w soczyste owoce i – musiał to wiedzieć – w najlepsze wino na świecie. I kiedy podekscytowani ludzie ruszali w drogę do swoich nowych ojczyzn, dobry Bóg skierował się pod cieniste drzewo, by odpocząć. Zobaczył tam chrapiącego mężczyznę (z brodą i słusznym brzuchem, tak w każdym razie zawsze go sobie wyobrażałam). Bóg się zdziwił, bo nie widział go przy podziale świata. Zbudził go więc i spytał, co tu robi i dlaczego nie zainteresował się posiadaniem własnej ojczyzny. Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie (może przed chwilą pozwolił sobie na jedną czy dwie szklaneczki czerwonego wina) i rzekł (tu istnieją różne wersje, ale przyjmijmy właśnie taką), że jest mu dobrze – świeci słońce, jest wspaniały dzień, a on zadowoli się tym, co Bogu tam jeszcze zostało. A kochany, dobrotliwy Bóg, ujęty wewnętrzną wolnością i brakiem ambicji owego człowieka, ofiarował mu swój prywatny raj – Gruzję, z której pochodzimy, Brilko, ty, ja oraz większość osób pojawiających się w naszej historii.

Co chcę przez to powiedzieć? Zauważ, że ta wolność (to jest lenistwo) i brak ambicji (to jest brak argumentów) uchodzą w naszym kraju za cechy szlachetne. Zauważ, że głęboka wiara w dobrego Boga (oczywiście Boga prawosławnego i żadnego innego) nie powstrzymuje ludzi z tego kraju przed tym, by wierzyć we wszystko, co choćby tylko trochę jest baśniowe, tajemnicze albo osnute legendą, i wcale nie musi pochodzić z Biblii. Mogą to być olbrzymy w górach, duchy we własnym domu, złe spojrzenia, które człowieka skazują na nieszczęście, czarne koty niosące z sobą przekleństwo, moc fusów z kawy albo prawda, którą odkrywa się tylko dzięki kartom (w dzisiejszych czasach, jak mi mówiłaś, kropi się auto wodą święconą, żeby uchronić się od wypadku).

Ten kraj, niegdysiejsza złota Kolchida, dał Grekom tajemnicę miłości w formie złotego runa, ponieważ tak rozkazała krnąbrna i nieprzytomnie zakochana królewska córa Medea. Ten kraj sprzyja cechom tak miłym, jak wysławiana pod niebo gościnność, i cechom mniej miłym – lenistwu, oportunizmowi i konformizmowi (większość Gruzinów w żadnym razie tak tego nie postrzega, również pod tym względem jesteśmy zgodne). Ten kraj w ostatnim stuleciu, po stu trzydziestu pięciu latach carskiego i rosyjskiego patronatu, zdołał dokładnie w cztery lata zbudować demokrację – została ona obalona przez rosyjskich, ale również gruzińskich bolszewików, którzy proklamowali Socjalistyczną Republikę Gruzji, jako jedną z republik Związku Radzieckiego.

W owym Związku kraj ten pozostał przez kolejne siedemdziesiąt lat. Potem nastąpiło kilka przełomów, krwawo tłumionych demonstracji, kilka wojen domowych, a w końcu przyszła wytęskniona demokracja, chociaż jej definicja pozostaje kwestią perspektywy i interpretacji. Uważam, że nasz kraj może być całkiem komiczny (chcę przez to powiedzieć, że nie tylko tragiczny). Że w naszym kraju łatwo się zapomina, co idzie w parze z wypieraniem doznanego. Wypieraniem własnych ran, własnych błędów, ale też bezprawnie zadawanego bólu, ucisku, strat. Mimo to wznosi się tu toasty i często słychać śmiech. Robi to na mnie wielkie wrażenie, naprawdę, mimo że ostatni wiek przyniósł tak wiele smutnych spraw, których skutki do dziś są dla wielu powodem cierpienia (już słyszę, jak w tym miejscu oponujesz!).

Jest to kraj, który, oprócz wielkich katów dwudziestego wieku, wydał też wielu cudownych ludzi – tych kochałam i kocham. Niektórzy z nich uciekli, inni zagubili się w swoich poszukiwaniach, niektórzy nie żyją, inni wrócili, niektórzy mają już za sobą najlepsze dni albo jeszcze mają na nie nadzieję, lecz świat o nich nie wie. Jest to kraj, który do dziś opłakuje swą złotą erę między dziesiątym a trzynastym stuleciem, kraj, który wierzy, że pewnego dnia znowu odzyska dawny blask (tak, w naszym kraju progres zawsze oznacza regres).

Tradycje wydają się nikłym odbiciem przeszłości. Dążenie do wolności to bezsensowne poszukiwanie niepewnego brzegu, gdyż w ciągu ostatnich osiemnastu lat nie udało się wypracować wspólnego pojmowania wolności. Kraj, w którym przyszłam na świat przed trzydziestoma trzema laty, podobny jest do króla, który ciągle jeszcze siedzi na tronie w błyszczącej koronie i we wspaniałym płaszczu i wydaje rozkazy, lecz nie dostrzega, że jego dwór już dawno go porzucił.

Nie bądź powodem żadnych nieprzyjemności – tak brzmi pierwsze przykazanie w tym kraju. Powiedziałaś mi to w czasie naszej wspólnej podróży i zapamiętałam twoje słowa (zapamiętałam wszystko, co mi wtedy powiedziałaś, Brilko). Dodam do tego jeszcze: żyj tak, jak żyli twoi rodzice, i rzadko, a najlepiej nigdy nie bądź sama. Samotność jest niebezpieczna i niepotrzebna. Ten kraj ubóstwia wspólnotę i nieufnie traktuje odludków. Pojawiaj się w gromadzie, z przyjaciółmi, we wspólnotach rodzinnych i w towarzystwie ludzi o podobnych zainteresowaniach – w pojedynkę niewiele będziesz warta.

Rozmnażaj się, bo jesteśmy małym krajem i musimy tworzyć przyszłe pokolenia – to przykazanie jest równie ważne, jak pierwsze przykazanie Dekalogu. Bądź zawsze dumna ze swego kraju, nigdy nie zapomnij swej mowy, zagranica, obojętne jaka, niech sobie będzie piękna, intrygująca i fascynująca, ale niech nigdy, nigdy, nigdy nie będzie lepsza od twojej ojczyzny. Znajduj zawsze takie cechy w ludziach innych nacji, które w Gruzji uznano by za co najmniej skandaliczne: skąpstwo, a więc niechęć do wydawania wszystkich pieniędzy na zabawę, niedostateczna gościnność, a więc odmowa stawiania całego swego życia na głowie z powodu każdych odwiedzin, umiarkowanie w jedzeniu i piciu, a więc niezdolność do picia na umór, a także brak talentu muzycznego.

Manifestuj swoją otwartość i tolerancyjność, interesuj się innymi kulturami, o ile szanują one i podkreślają niezwykłość i wyjątkowość twojej ojczyzny. Bądź (w ostatnich osiemnastu latach znowu) wierząca, chodź do cerkwi, nie kwestionuj niczego, co łączy się z Kościołem prawosławnym. Nie myśl samodzielnie, zawsze czyń znak krzyża, przechodząc obok cerkwi (mówiłaś, że to bardzo en vogue), a więc około dziesięciu tysięcy razy na dzień, kiedy znajdujesz się w stolicy. Nie krytykuj niczego, co święte, czyli niczego, co wiąże się z tym krajem.

Bądź radosna i pogodna, bo to mentalność tego kraju: w słonecznej Gruzji nie lubi się ponuraków. O tym też przekonasz się aż za dobrze. Nigdy nie zdradzaj męża, a jeśli mąż cię zdradzi, wybacz mu, bo przecież jest mężczyzną. Żyj przede wszystkim dla innych. Bo inni tak czy inaczej zawsze wiedzą lepiej, co dla ciebie dobre. Na koniec chcę jeszcze dorzucić, że mimo wieloletniej walki o ten kraj i z tym krajem nie zdołałam go zastąpić żadnym innym, wyrzucić go z siebie niczym złego ducha, który mną zawładnął. Żaden rytuał oczyszczenia, żaden mechanizm spychania w podświadomość do tej pory mi nie pomógł. Wszędzie, dokąd przyszłam, coraz bardziej oddalając się od swego kraju, szukałam tej roztrwonionej, rozproszonej, zmarnotrawionej, niespożytkowanej miłości, którą w nim pozostawiłam.

Tak, jest to kraj, który w ogóle nie przejawia ambicji, najchętniej wszystko wziąłby w prezencie, bo jest przecież taki kochany, radosny i pogodny i (w dobre dni) potrafi wyczarować światu uśmiech na ustach.


Fragment książki zamieszczony dzięki uprzejmości Wyd. Otwartego.