Bookeriada

Recenzja: Aleksandra Zaprutko-Janicka, „Okupacja od kuchni”

Restauracja polska, włoska, francuska, hiszpańska, orientalna. Pizza, kebab, hamburger, makaron, wołowina, wieprzowina, warzywa, owoce… Można wymieniać bez końca. W dzisiejszych czasach mamy nieograniczony wybór pod względem żywieniowym – każdy z nas może pójść do sklepu i kupić wszystko to, na co ma ochotę. Ciekawe tylko, jak wiele osób ma tego świadomość – i nie piszę o osobach, które pamiętają czasu komunizmu i żywność wydawaną na kartki. Czy my, młodzi, wyobrażamy sobie świat, w którym nawet zwykły chleb byłby świątecznym przysmakiem, a ziemniaki podstawą całej kuchni? Taki świat pokazuje nam Aleksandra Zaprutko-Janicka w swojej książce „Okupacja od kuchni”.

Jest rok 1939. W Polsce toczy się normalne życie: ludzie pracują, wyjeżdżają na urlopy, chodzą na przyjęcia, spędzają czas w rodzinami. I tylko niektórzy zadają pytanie: „czy będzie wojna w tym roku”, tylko po to, aby zostać wyśmianym i zbytym machnięciem ręki przez innych. I nagle pod koniec sierpnia normalne życie Polaków zostaje brutalnie przerwane: odwołuje się wszystkie urlopy wojskowe – w kraju nastaje powszechna mobilizacja, a 1 września wybucha wojna. Już w kilka dni po jej rozpoczęciu w sklepach zaczęło brakować pożywienia, a w brzuchach Polaków pojawił się nieznany do tej pory głód. Wyobraźmy sobie, że dzisiaj wybucha wojna i wszystkie supermarkety, sklepy osiedlowe, bazary, restauracje, puby zostają zamknięte. Czy bylibyśmy sobie w stanie poradzić z przetrwaniem? W lecie prawdopodobnie tak, ale co z zimą? Byłoby ciężko, prawda? A nasze babcie, może nawet mamy sobie radziły i to w jaki sposób!

Książka „Okupacja od kuchni” wspaniale oddaje klimat Polski z okresu II Wojny Światowej, gdzie żywność ze wsi do miast przemycano w trumnach, a wszechobecnie panującą zasadą było: „kto nie kombinuje, ten nie je”. Kombinowali zarówno mężczyźni, jak i kobiety, ale to te drugie wykazywały się większym sprytem i zaradnością – wszak to na ich barkach spoczywał ciężar przygotowania posiłku dosłownie w niczego! Gulasz ziemniaczany, pasztet z ziemniakami, zupa kminkowa czy zupa zalewajka, to tanie i proste przepisy, które pani domu musiała znać – w książce znalazło się specjalne miejsce na przepisy, dzięki czemu każdy z nas może je wypróbować. I tylko brak wieprzowiny i wołowiny – za ubój zwierząt groziła nawet kara śmierci – stanowił problem, chociaż co odważniejsi przygotowywali dania z koniny, a nawet z kotów!

Ponadto, kobiety w okupacyjnej kuchni radziły sobie nawet z deserami. Popularnym przysmakiem był budyń z kapusty (o.O) a także tort z fasoli, w którego skład wchodziła fasola, jajka, cukier i krople laurowe lub migdałowe – podobno przypominał smakiem tort kasztanowy. Nie odważyłam się wypróbować tych przysmaków, ale może kiedyś (tort z fasoli mnie kusi). Piekłam natomiast piernik z marchwi, na prawdziwym, domowym smalcu – tak jak było w przepisie i muszę powiedzieć, że był całkiem smaczny i miękki (pomijając fakt, że oszukany, bo bez miodu).

Na szczególną uwagę zasługuje styl autorki, która posługuje się lekkim piórem i wspaniałą umiejętnością opowiadania, dzięki czemu nie mamy wrażenia, że czytamy kolejną, suchą historyczną bazgraninę (oczywiście nikomu nie ubliżając, bo dla jednych to może być wadą, a dla innych zaletą). Ważną rolę odgrywają także ilustracje i zdjęcia z tamtego okresu, które nadają książce niepowtarzalnego charakteru.

„Okupacja od kuchni” jest bardzo dobrze opowiedzianą historią Polski z okresu II Wojny Światowej, historią której nie uczą w szkołach, a którą z całą pewnością moglibyśmy usłyszeć od niejednej babci. Czytając ją żałowałam tylko jednego. Że sama nie mogę podejść do mojej babci i zapytać: „Babciu, a jak to było u nas na wsi?”

Joanna Baster