Bookeriada

Recenzja: Andrew Robinson, „Szyfr Egiptu. Jean François Champollion i hieroglify”

Po wszelką literaturę popularnonaukową związaną ze starożytnym Egiptem sięgam z nieskrywanym entuzjazmem. Książka, która tym razem wpadła mi w ręce, opowiada historię jednego z najważniejszych odkryć na drodze do zrozumienia do dziś nie do końca pojętej kultury egipskiej, czyli odczytania hieroglifów.

„Szyfr Egiptu” to lektura niewątpliwie ważna dla każdego, kto interesuje się historią i kulturą państwa faraonów, ale nie można jej traktować wyłącznie w kategoriach kroniki ważnego odkrycia. To przede wszystkim opowieść o człowieku, który, chociaż w młodości wiązał swoją przyszłość z innymi zainteresowaniami, ostatecznie poświęcił swoje życie zagadce hieroglifów. Champollion od najmłodszych lat wykazywał się niezwykłymi zdolnościami lingwistycznymi, nie powinien więc dziwić fakt, że to właśnie on podołał zadaniu odczytaniu starożytnego pisma egipskiego. Myli się jednak ten, kto sądzi, że dla tak uzdolnionego człowieka jak Champollion, był to działanie proste – wręcz przeciwnie, Andrew Robinson nie szczędzi czytelnikom opowieści o trudach badawczych Francuza. Kolejne nietrafione teorie nie tylko nie pomagały Champollionowi zbliżyć się do prawdy, ale także narażały go na pośmiewisko w środowisku egiptologów, bardzo łasym na sukcesy, żądnym nowych odkryć, sławy, uznania na arenie międzynarodowej.

Książka Robinsona jest wspaniałą panoramą egiptologicznego środowiska naukowego Francji pierwszych dziesięcioleci XIX wieku. Atmosferę, jaka wówczas panowała, autor słusznie nazywa egiptomanią. Opracowanie Robinsona zostało oparte na bogatym materiale źródłowym, potwierdzającym tę nazwę. Starożytny Egipt, badania nad nim, ciągła rywalizacja o prawo do odkryć, znajdują swoje odzwierciedlenie w listach i pamiętnikach, nie tylko pisanych przez Champolliona, ale również przez pomagających mu badaczy, a także tych, którzy z nim rywalizowali.

Książka, chociaż bogata w interesującą wiedzę, podpartą niezliczoną liczbą źródeł, do których dotarcie musiało się wiązać ze znacznym wysiłkiem, potrafi chwilami przytłoczyć. Nie polecę jej więc komuś, kto szuka lekkiej, przygodowej rozrywki w stylu Indiany Jonesa. „Szyfr Egiptu” to zupełnie inny typ opowieści, stateczny, niezbyt dynamiczny, zasypujący czytelnika setkami dat, nazwisk, nazw miejscowych, a wszystko po to, by utwierdzić czytelnika w przekonaniu, że do wielkich odkryć nie dochodzi się przypadkiem, ale ciężką pracą.

Przyjemnym urozmaiceniem tej bardziej naukowej niż popularnej książki są liczne ilustracje, zarówno te przedstawiające samego Champolliona, jak i sceny w egipskiego życia czy też hieroglify.

Sylwia Tomasik