Bookeriada

Recenzja: Anna Kasiuk, „Piąte – nie zabijaj”

„Piąte – nie zabijaj” Anny Kasiuk nie ma nic wspólnego z „Dekalogiem” Kieślowskiego, za to bohaterką tej melodramatyczno-kryminalnej fabuły jest Aga, samotna 32-latka, która po tragicznej śmierci rodziców ucieka „piętnastogodzinną podróżą” z centrum kraju w góry, co, podobnie, zmusza do chwili refleksji.

Więc – po pierwsze nie ucieka sama – towarzyszy jej 5-letni brat, a ścigają wspomnienia z przeszłości, kiedy to wraz z matką były świadkami tragicznego zdarzenia. Po drugie, ucieka jak bohaterka amerykańskich filmów sensacyjnych, przed tajemniczym „karkiem”, 15 godzin jak w Ameryce, i jak w Ameryce Chavroletem, i wreszcie po trzecie – o swojej ucieczce nikogo nie powiadamia, bo na nikogo nie chce sprowadzać niebezpieczeństwa, a że zabiera ze sobą pięciolatka…

Nikt nie powiedział, że będzie z górki. Każdy mężczyzna, którego Aga spotyka na swojej drodze, musi być koniecznie „wysoki i szczupły”, a jej wybranek serca ilekroć się pojawi, pachnie albo „żelem pod prysznic i perfumami” (do końca niezidentyfikowanymi!) albo „potem i olejem silnikowym”, jako że prowadzi warsztat samochodowy. Może i nic w tym zaskakującego, zważywszy, że Aga już na wstępie nam się zwierza, że piersi ma „małe B, sterczące jak skocznia narciarska”, a „ spokój i chłodna analiza” Jacka działa na nią „jak rapsodia”.

O bohaterce wiemy wiele, ale czy tyle, aby bezpiecznie ominąć ją na ulicy? Bo choć już na 22 stronie oświadcza: „Chciałabym z kimś po prostu pogadać”, a cztery strony dalej możemy nawet wywnioskować, że nieobce jej są terminy z zakresu architektury, bo o jednym z miejsc, do którego trafia mówi: „Naszym oczom ukazuje się piękny, drewniany dom o kubaturze stożkowej” (pięknie, prawda? i jak w przewodniku), to naprawdę trudno przyjaźnić się z nią, czy nawet tylko tolerować, przez 260 stron.

Ale co pomyśli Gałczyński, kiedy się dowie, że użyczył tytułu do rozdziału: „A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź”, gdzie poznajemy Agnieszkę z nieco innej, mniej lirycznej strony? W walce o swojego ukochanego staje się w nim lwicą – „Chyba do Ciebie dotarło?” – grzmi. „On powiedział grzecznie – spie……” wyjaśnia równie grzecznie byłej dziewczynie (wysokiego, szczupłego) Jacka. Tylko ona ma prawo „przeczesywać jego włosy palcami i wciągać zapach jego żelu do kąpieli. Tak dla niej pachnie szczęście”. A na kłopoty, chandrę, zły humor – rzecz jasna, porywające zakupy, „seksowna bielizna i ładna, lniana sukienka”. Niestety ta idylla nie będzie trwała wiecznie, bo pod koniec powieści, ogarnięta paniką o brata, który ma wyjechać do Chorwacji, Aga uczy się na nowo rozmów z ludźmi i zakupów na targu (!).

W „Piąte – nie zabijaj” pojawiają się i sceny do czytania z wypiekami na twarzy. On bierze samochód (pick-upa, a jak!), ona opiera się rękami o klapę – dalej pojawią się słowa takie jak „energia”, „siła”, „zmysły”, „zapach gorącej trawy”, „oleju silnikowego”, i w końcu Jacek, tu już zacytuję ,„pachnie (no czym?) żelem pod prysznic, swoimi paraliżującymi perfumami i seksem”. A nad ranem, kiedy śpi, jest „sprężysty jak stal” (!). Wystarczy.

Żeby dokładnie wczuć się w nastrój powieści, musimy koniecznie włączyć podczas jej lektury „Ciszę”, przebój Kamila Bednarka, który pozwala bohaterce mierzyć się z przeciwnościami losu, a nam może umożliwi bezboleśnie przejść do porządku dziennego nad błędami językowi, takimi jak: „napuszczamy do wanny wody”, które pojawiają się w książce.

A kiedy jeszcze Aga zaprezentuje nam swoją „ulubioną piosenkę o miłości”, to jest „Power of love” Jennifer Ruch będziemy gotowi na wszystko, nawet stawić czoło Adze i jej problemom, no i w końcu będziemy mieć szansę poczuć się jak „feniks odrodzony z popiołów”.

W biografii autorki na jednej ze stron internetowych przeczytałam, że jej twórczość zaczyna docierać do szerszego grona czytelników. I ja stałam się zakładnikiem i męczennikiem historii Agi, która – wbrew tytułowi – potrafi u słabszych psychicznie zabić, ale… miłość do książek. Jednak w „Po piąte..” grubą kreską wyróżniłam pewien fragment i wszystkim znajomym, pozostającym w określonym nastroju, poradzę pochylić się nad jego przekazem: „Dzieci są takie czyste i proste w swej egzystencji. Potrzebują bodźców, wskazówek, by ta ich egzystencjalna prostota nie przeistoczyła się w beznadziejną mierność. Będę musiała stać na straży jego czystości i prowadzić przez życie ścieżkami, którymi rodzice prowadzili mnie. W księdze jego życia zapiszę pierwsze strony z doświadczeniami, wrażeniami. Będę pielęgnowała uczucia, pamięć i wrażliwość, a tymczasem przyniosę nasze rzeczy z samochodu”. Prawda, że coś w tym jest?

Joanna Roś