Bookeriada

Recenzja: Anne Holt, „W cieniu zdarzeń”

Książka Anne Holt „W cieniu zdarzeń” przełamała moją złą passę. Nie miałam dotąd okazji przeczytać skandynawskiego kryminału, który by mnie nie znudził. Wiem, że narażam się w tej chwili fanom norweskich i szwedzkich kryminałów, ale taka jest prawda. Nie dałam się do tej pory wciągnąć w opowieści o świecie przestępczym najspokojniejszych krajów Europy. Zawsze czułam, że historie te mają w sobie więcej z tęsknoty za sensacją i tragedią w lokalnym wydaniu, aniżeli z opowieści kryminalnych na tyle realnych dla danej kultury, abym mogła w nie uwierzyć.

Powieść „W cieniu zdarzeń” skutecznie zmieniła moje podejście do tego rodzaju literatury. Okazało się bowiem, że także Norwegowie mogą tworzyć realistyczne obrazki kryminalne, tylko trzeba się do tego przyłożyć i wiedzieć, o czym się pisze. Holt bezspornie wie – w końcu była reporterką, adwokatem i ministrem sprawiedliwości w Norwegii. Lokalny świat zbrodni poznała od podszewki, dlatego teraz tak umiejętnie tworzy z niego tło dla swoich powieści.

Pora na wyznanie: jestem recenzentem specyficznym. Gdy pojawia się hasło „powieść kryminalna”, biorę ją do siebie bez zapoznawania się z opisem na okładce. Pozwalam powieści się zaskoczyć. W końcu nie wybieram książek dla przyjemności, ale jest to pewnego rodzaju praca. Piszę recenzje wszystkich kryminałów, jakie uda mi się wyłapać z listy dostępnych pozycji. Nie zawsze musi się trafić coś dobrego. Wy zapewne tak nie działacie, dlatego zdradzę Wam tyle z fabuły, ile zmieściło się na okładce. Stracicie tylko tyle, ile sam wydawca postanowił ujawnić, ale może dacie się przekonać do lektury. Równocześnie muszę przyznać, że to właśnie brak wiedzy na temat zdarzeń, które dla głównej fabuły tworzą tytułowy „cień”, przyniósł mi najwięcej przyjemności z lektury. Wielkim zaskoczeniem (pozytywnym rzecz jasna) okazało się dla mnie to, z jaką finezją Holt wpisała prawdziwe wydarzenia w swoją powieść. W czym rzecz? Już tłumaczę. Ośmioletni chłopiec umiera we własnym domu. Wydaje się, że zmarł przypadkiem, w wyniku zbytniej pobudliwości, której rodzice nie potrafili okiełznać. Trudno jest podejrzewać, że mogło być inaczej. Rodzice Sandera Mohra uchodzą za dobrych ludzi. Nikomu nie przychodzi do głowy, że mogliby skrzywdzić własne dziecko. Dramat rodzinny rozgrywa się na tle narodowego kryzysu – oto na wyspie Utøya dochodzi do masakry, w wyniku której dziesiątki niewinnych ludzi tracą życie. Norweska policja zostaje postawiona na równe nogi. Każdy, kto może się przydać, zostaje skierowany do sprawy masakry. Sprawa śmierci Sandera Mohra przypada w udziale młodemu, niedoświadczonemu policjantowi, który szybko orientuje się, że dzieciństwo chłopca nie było tak kolorowe, jak się wszystkim wydawało.

„W cieniu zdarzeń” to książka nie tyle kryminalna, chociaż rzecz jasna wątków kryminalnych w niej nie brakuje, co studium dwóch przypadków. Rodzinnej tragedii, w której nikt nie jest bez winy i społecznego odbioru masowej masakry, jakiej dopuścił się w 2011 roku Anders Breivik. Holt doskonale radzi sobie z ukazaniem sposobu zachowania się Norwegów w świetle narodowej tragedii. Pokazuje ludzki niepokój, niedowierzanie, niekiedy zaś oderwanie od problemu, niewiedzę i obojętność. Jasno daje także do zrozumienia, że wielkość zdarzenia nie ma znaczenia. Że ludzka śmierć zawsze będzie śmiercią, bez względu na to, czy dotknęła jednej czy kilkudziesięciu osób. Warto także powiedzieć, że „W cieniu zdarzeń” porusza tematy, o których się często milczy, tematy, które między innymi w Norwegii wydają się nie istnieć. Niestety, problematyka książki jest w dużej mierze uniwersalna. Ślepota na ludzkie nieszczęścia objawia się w każdej kulturze i w każdym społeczeństwie. Holt się z nią rozprawia po mistrzowsku. Nie milczy, ale głośno mówi o tym, z czym sama prawdopodobnie musiała się stykać przez lata swojej pracy.

Sylwia Tomasik