Bookeriada

RECENZJA: ANNE PERRY, "KLUB OGNIA PIEKIELNEGO"

Pamiętacie, co działo się w Londynie w 1888 roku? Wciąż nie mamy pewności, kim był tajemniczy morderca, który pozbawił życia przynajmniej pięć kobiet trudniących się nierządem. Jego legenda przynosi złą sławę Whitechapel i okolicom aż do dziś, a niepewna tożsamość Kuby Rozpruwacza nadaje całej historii pikanterii, nic dziwnego zatem w tym, że pisarze, scenarzyści, muzycy wciąż wracają w swoich pracach do tamtych straszliwych wydarzeń.

Akcja „Klubu Ognia Piekielnego” rozpoczyna się w 1890 roku, czyli już po zakończeniu się brutalnych morderstw prostytutek. Nie minęło wiele czasu od kiedy ducha wyzionęła Mary Jane Kelly, nikt nie ma pewności, czy Rozpruwacz nie zawiesił tylko działalności i nie czyha na swoje kolejne ofiary. Obawy wydają się być uzasadnione, chociaż nikt nie popada w paranoję – w końcu Whitechapel należy do dzielnic biednych, w których ciągle ktoś umiera. I tego dnia, gdy nadinspektor Thomas Pitt zostaje wezwany do rozwiązania dość nietypowej sprawy śmierci prostytutki, nikt nawet nie dopuszcza do siebie myśli o tym, że Kuba Rozpruwacz może znowu rozpocząć swój cykl, każdy natomiast jest pewien jednego: pozostawione na miejscu zbrodni ślady wróżą sprawę długą, trudną i zakrawającą o skandal, bowiem okazuje się, że w sprawę zamieszany jest syn szanowanego i wpływowego człowieka. Można nawet powiedzieć, że to syn kogoś, kto znaczy w mieście więcej niż wszyscy inspektorowie policji razem wzięci. Poszukiwania sprawcy są zatem ciężkie i muszą być prowadzone delikatnie, a widmo skandalu wiąże Pitt’owi ręce.

Thomas Pitt na szczęście nie jest sam i w rozwiązaniu sprawy pomaga mu jego żona. Jak można się domyślać, nie robi tego z jego polecenia ani nawet za jego wiedzą. Bałam się, że udział kobiet w śledztwie doprowadzi do upadku potoczystości powieści, bo jakieś dziwne przeświadczenie każe mi trzymać się na baczności, jeśli do akcji wkracza kobieta i chce na własną rękę rozwiązać sprawę. Na szczęście Perry idealnie wyważyła obecność płci pięknej w śledztwie i do katastrofy nie doprowadziła. Znakomicie za to nakreśliła pozycję kobiet w wiktoriańskiej Anglii i ich rozterki, marzenia, możliwości.

Nie tylko sytuacja kobiet w społeczeństwie została przez Anne Perry świetnie odwzorowana, ale także warunki pracy i życia prostytutek na Whitechapel, sposób spędzania czasu przez osoby pochodzące z wyższych sfer, relacje panujące między przedstawicielami różnych stanów. Osobiście uwielbiam historie osadzone w wiktoriańskiej Anglii i Stanach Zjednoczonych tych samych czasów. To nie tylko wspaniałe źródło rozrywki, ale także czas, który w moich oczach jawi się zawsze jako przepełniony szarością, mgłą, brudnymi ulicami i wszechobecną tajemnicą. Poszukiwanie jej źródła oraz rozwiązania zawsze sprawiało mi wiele radości i tak samo było i tym razem, bo zagadka była bardzo dobrze spleciona, nastąpiło kilka zwrotów akcji, intryga mocno się zacieśniała. Ale pozytywy dotyczą głównie warstwy fabularnej.

Niewiele zarzutów, ale jednak mam, w stosunku do samej warstwy strukturalnej powieści. Brakło jakiejś iskry, która sprawiłaby, że powieść ta przez długi czas nie opuści moich myśli, bo wiem już, że tak nie jest i z utęsknieniem spoglądam na stosik książek do przeczytania. Ponad to bohaterowie wciąż wspominają o tym, że minęły dwa lata od kiedy Kuba Rozpruwacz zaprzestał swojej działalności i mieli oni nadzieję, że morderstwa prostytutek przestaną się powtarzać, a w sytuacji nowej zbrodni nadzieje te zdają się wygasać. Tymczasem w rzeczywistości na pięciu morderstwach się nie skończyło i trwały one aż do końca 1891 roku. Ale przecież „Klub Ognia Piekielnego” to kryminał, historyczny co prawda, ale nie wymagajmy od niego, by z reporterską precyzją oddawał zbrodniczą historię Londynu.

Po przeczytaniu powieści Anne Perry mam mieszane uczucia i chociaż nie rozpamiętuję jej fabuły, to jednak z Londynu myślami uwolnić się nie mogę. Proszę mnie zatem dobrze zrozumieć – „Klub Ognia Piekielnego” jest naprawdę dobrą powieścią, jej czytanie sprawia przyjemność i pozwala się poczuć tak, jakby się było uczestnikiem wydarzeń w prawdziwym wiktoriańskim Londynie. Wielki plus za staranne i dopracowane przedstawienie realiów. Minus za pewną rutynowość, którą daje się wyczuć w warsztacie, ale tu nie należy się dziwić, wszak Anne Perry napisała niemalże trzydzieści powieści z Thomasem Pitt’em w roli głównej. Słowem podsumowania: jestem na tak. Jesienne wieczory idealnie zgrywają się z atmosferą powieści, zapraszam zatem do lektury.

Sylwia Tomasik