Bookeriada

Recenzja: C. W. Gortner, „Mademoiselle Chanel”

Ta książka od pierwszych stron wciągnęła mnie w opowieść totalnie. Czytałam w każdym możliwym momencie – w tramwaju, w sklepie czekając w kolejce, na zajęciach pod pulpitem. Żałowałam każdej chwili, gdy nie mogłam wrócić do świata Coco. Mojego ulubionego, bo już minionego.

Uwielbiam Chanel. Obejrzałam wszystkie filmy o niej. Moja sympatia wynika po pierwsze z tego, że była taka silna, choć żyła w czasach, gdy to nie przystawało kobiecie. Miała ambicję i ogromną determinację, by nie być kolejną sierotą bez przyszłości. Po wtóre dlatego, że żyła w czasach, które uwielbiam. Już teraz chciałabym zauważyć, że momenty, gdy Coco stykała się z wielkimi umysłami początków XX wieku, są jednymi z ciekawszych momentów całej książki. Autor doskonale ujął ducha epoki, przełomowość tamtych czasów, którą uosabiała sama bohaterka. Przeniosłam się do lat 20., za co autorowi jestem gorąco wdzięczna.

Najsłabszym i paradoksalnie najmocniejszym elementem tej powieści jest narracja prowadzona w pierwszej osobie przez samą Chanel. Autor nie zawsze dawał radę udźwignąć kobiecy tok myślenia, momentami brzmiał nieszczerze i pretensjonalnie, zwłaszcza na początku. Z czasem coraz bardziej wbijał się w kobiecy tryb i pierwszoosobowa narracja nadawała historii autentyzmu, a całość przybierała kostium spowiedzi kobiety, która niczego nie żałuje.

Poglądy Chanel, o dziwo, nie zdominowały całej książki. Mimo że to ona opisuje samą siebie, to widać jej wady, które ujawniają się w kontaktach z innymi. Samolubność, pracoholizm, obojętność na sprawy świata, oportunizm. Chanel zawsze robiła to, co najważniejsze dla niej i najbliższych przyjaciół. A świat? A świat może iść na psy razem z nazistami, póki ona jest bezpieczna. „Mademoiselle Chanel” to nie jest laurka, czy też panegiryk. To nie zawsze w pełni szczera, nie do końca prawdziwa, ale piękna opowieść o wielkiej sile ducha i ogromnej niezależności.

Wczesna młodość i budowanie imperium zostało bardzo dobrze opisane. Im dalej w las, tym informacji, jak się zdaje, było coraz mniej i książka jest coraz mniej szczegółowa. W pewnym sensie napisana wręcz po łebkach. Chciałabym wiedzieć więcej, o tym, co się stało z przyjaciółmi Coco, a dwustronicowy skrót, co było później, to dla mnie za mało.

Nie do końca wiem, na ile szczere jest opisanie czasów wojny. Autor wręcz wybiela projektantkę, przy czym inni biografowie traktują jej konszachty z nazistami bardziej surowo. Trudno mi oceniać, bo nie wiem na jakiej podstawie Gortner przedstawił taki punkt widzenia. Przyjmuję to, bo mam za mało informacji, by ocenić, czy faktycznie kolaboracja była tak niewinna, jak się ją przedstawia w tej powieści, czy może to inni historycy mają rację, że projektantka szpiegowała dla Niemiec.

Bardzo mi się ta książka podobała. Jest dość dobrze napisana, fabuła nieustannie intryguje, zaś sama postać to klasa sama w sobie. Uwielbiam ją i uważam, że jej charakter został dobrze oddany na kartach tej powieści. W żaden sposób nie została przesłodzona, nie rzuca „pseudomądrościami życiowymi”. Jest silna i nie musi powtarzać, że taka jest. To widać. „Mademoiselle Chanel” czytało się doskonale i szybko mimo sporej liczby stron. Okładka jest prześliczna. Świetnie, że wydawnictwo postawiło na propagowany przez Coco minimalizm. Mniej znaczy więcej, jak to sama mawiała. Całość wygląda intrygująco, elegancko i z wyczuciem.

Karolina Baran