Bookeriada

Recenzja: Elżbieta Cherezińska, „Trzy młode pieśni”

Do “Trzech młodych pieśni” Elżbiety Cherezińskiej zachęciły mnie słowa, że można przeczytać ten (czwarty już) tom, nie czytając poprzednich. Po przejrzeniu recenzji stwierdziłem, że to całkiem ciekawa i lekka pozycja. Och, jakże się myliłem.

Niewątpliwie świat wikingów, wierzeń nordyckich i magii idealnie wpasowuje się w modę ostatnich lat. Od dziecięcych filmów, których sztandarowym przykładem jest produkcja Dreamworks Jak wytresować smoka (pewne znikome podobieństwo do Gudrun możemy zauważyć w Meridzie Walecznej Disneya, też ma awersję do zamążpójścia) przez ekranizacje komiksów Marvela z Thorem w roli głównej, aż do sięgania do tej mitologii w serialach takich jak Nie z tego świata. Nie ulega jednak wątpliwości, że praca, którą autorka włożyła w badanie geografii i historii Norwegii na początku drugiego tysiąclecia jest ogromna.

Po otwarciu, pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy to narracja, podobna do tej z Elantris Sandersona. Trzy różne wizje świata, trzy różne narracje pierwszoosobowe, trzy różne relacje. Każdy z bohaterów-narratorów jest bardzo szczegółowo zarysowany, to niewątpliwie plus. Każdy mini rozdział bije specyfiką charakterystyczną dla konkretnej postaci.

Jednym z minusów jest czas. W ciągu jednego rozdziału, który ma 1 – 2 strony możemy prześledzić roczne zmagania się bohaterów. Czasem jeden akapit dzieje się parę miesięcy wcześniej niż kolejny. Brak tu płynności w zmianie czasu.

Płeć autorki widać w wielu scenach, mimo iż nie czytałem tomów poprzednich, które są uznawane za „bardziej kobiece”, tutaj również czujemy pewien konflikt płci. Niektóre sceny są pisane stylem męskim na siłę. Krew, seks czy walka to rzeczy, które dobrze opisać w nastawionym na obraz świecie jest trudno. Jednak im dalej tym jest tej maniery mniej.

Na pierwszą ciekawszą potyczkę czytelnik musi czekać aż 175 stron! Uważam, że to bardzo dużo czasu, czekać na walkę, o której jest mowa od pierwszych stron. Prawie 1/3 książki, by dotrzeć do skrzyżowania mieczy na polu bitwy, a nie na miejscu do ćwiczeń.

I tak wyglądała moja opinia o tej książce przez kolejne 600 stron. Mimo iż bohaterowie Bjorn – Niedźwiedź, Ragnar – Sokół i Gurdun – Walkiria przeżywają przez strony kolejne przygody, pełne nordyckich, zimowych krajobrazów, prawie do samego końca nastawiony byłem negatywnie. Nowe intrygi, wielka wojna, cień Olafa wierzącego w Chrysta i Marę. To wszystko nie nastawiało mnie mimo wszystko pozytywnie.

Nagle, kiedy kartek do końca jest tak niewiele, że można je policzyć na palcach, cała historia nabrała takich zwrotów akcji, że trudno było się pozbierać. To przez końcówkę trzeba analizować cały tom. Wielu może dezerterować, ale nie wiedzą co tracą! To właśnie ostatnie strony nadają powieści kształtu, dopełniają ją idealnie.

Książka jest bardzo dobra, przesiąknięta mitologią wikingów do szpiku, z subtelnymi elementami magicznymi, gdzie jedno wydarzenie może zmienić los tysięcy.

To na pewno dobra pozycja dla wszystkich fanatyków Skandynawii i tych, którzy lubią trochę historii z odrobiną magii.

Patryk Machnikowski