Bookeriada

Recenzja: John Boyne, "Spóźnione wyznania"

Spóźnione wyznania były moją pierwszą powieścią o wojnie, po którą sięgnąłem z własnej, nieprzymuszonej woli. Historia jaką nam przedstawia Boyne odbywa się dwutorowo. W jednej chwili jesteśmy świadkami wydarzeń wojennych, by w kolejnym rozdziale przenieść się w pierwsze lata zaraz wojnie.

Tristan Sadler to główny bohater i zarazem narrator powieści. Poznajemy go w chwili kiedy wyrusza do Norwich, miasta z którego pochodził jego przyjaciel z frontu. Jedzie tam by spotkać się z Marian Bancroft, siostrą swojego kompana. Ma jej do przekazania nie tylko listy od poległego brata, ale również szczegóły z ostatnich dni jego życia.

Tristan trafia do obozu szkoleniowego nie mając jeszcze osiemnastu lat. Sam zgłosił się na ochotnika do walk. Poznaje tam Willa Bancrofta, w którym z czasem się zakochuje. Wydaje się że Bancroft odwzajemnia jego uczucia, bo nawet dochodzi między nimi do zbliżenia. Jednak nie chce się on do tego przyznać i wciąż odtrąca towarzysza broni. Po kilkutygodniowym szkoleniu zostają wysłani do Francji na front. Pewnego dnia Will bierze młodego Niemca jako jeńca wojennego. Jednak jeden z kompanów zabija go. Po tym zdarzeniu Will odmawia walki i zostaje uznany za tchórza. Zapada na niego wyrok – ma zostać rozstrzelany o świcie. Przed śmiercią z przyjacielem postanawia porozmawiać Tristan. Niestety dochodzi między nimi do kłótni.

Historią, którą raczy nas autor wbija w fotel. Obraz działań wojennych jest bardzo plastyczny co daje odczucie, że czytelnik sam jest naocznym świadkiem wydarzeń. Niemalże słyszy się hałas jaki toczy się na polu bitwy. Wszędobylskie karabiny, huk wystrzałów mogą stać się prawie (dla osób z bujną wyobraźnią) namacalne. Do tej pory nie czytałem żadnej pozycji, która odzwierciedla tamte wydarzenia, o których wszak nie mogę mieć pojęcia. Jest to jednak tylko jeden wątek z opowieści.

Drugi z kolei koncentruje się na zakazanym uczuciu: miłości, czy też zauroczeniu, jednego mężczyzny do drugiego. Pisarz nie użył ani razu słów, które mogą wprost nazwać to, z czym mamy do czynienia. Subtelność z jaką to robi, zmusza czytelnika do wysnucia własnego wniosku. Niestety, do mnie ten sposób nijak nie dotarł. Bardziej czułem się jak odbiorca bloga jakiegoś młodego człowieka z wyimaginowanym problemem emocjonalnym, aniżeli czytelnik poważnej powieści dziejącej się w trudnych czasach. W zasadzie to tylko jedna rzecz, która mnie raziła podczas czytania.

Niemniej jednak jest to pozycja, po którą warto sięgnąć. Prawdopodobnie inni, bardziej wyczuleni na subtelność odbiorcy, docenią ten sposób obrazowania uczucia. Ja jednak podziękuję i będę się trzymał powieści mówiących wprost o problemach.

Dariusz Makowski