Z niepokojem czekam na dzień, kiedy przeczytam kolejną książkę Horsta i się rozczaruję. Na szczęście to jeszcze nie jest ten czas, wciąż w czasie lektury powieści jednego z najsłynniejszych norweskich autorów kryminałów porywa nas zaskakująca i zawiła.
Wydawca, Smak Słowa, raczy nas na tylnej okładce informacją, że obecnie w Norwegii jest 1171 zaginionych osób. Już samo to pokazuje nam, że Horst po raz kolejny porusza problemu prawdziwego, realnie dziejącego się w kraju, w którym przecież poziom przestępczości jest stosunkowo niski. Między innymi za to cenię Jørna Liera Horsta – nie koloryzuje, nie tworzy historii nieprawdopodobnych, niepasujących do jego świata, jak ma w zwyczaju wielu skandynawskich autorów. Główny wątek fabularny powieści toczy się zatem wokół zagadki odnalezionych w czasie robót budowlanych zwłok, jak się później okazuje – kobiety, która przed laty uznana została za zaginioną. Nie ma wątpliwości, kobieta została zamordowana. Rozpoczyna się wyścig z czasem – dni dzielą policjantów od przedawnienia sprawy. Poszukiwania mordercy zostają brutalnie przerwane – zgłoszone zostaje zaginięcie młodej mieszkanki Stavern, a niejasne okoliczności tego zaginięcia pozwalają podejrzewać, że jej życiu zagraża niebezpieczeństwo. Nowa sprawa pochłania wydział komisarza Williama Wistinga, zagadka sprzed lat idzie w odstawkę. Ale nie dla Wistinga, który cały czas ma przeczucie, że musi ją rozwiązać, męczy go moralny obowiązek. Z czasem okazuje się, że podjął bardzo dobrą decyzję, bo chociaż początkowo nic na to nie wskazuje, obie sprawy są ze sobą oczywiście powiązane.
Mylą się jednak ci, którzy spodziewają się przewidywalnego rozwiązania. To, że sprawy są powiązane nie budzi wątpliwości, bo taki jest schemat powieściowy Horsta. W jaki jednak sposób, tego nie można się domyślić aż do samego punktu kulminacyjnego. Jedyny minus, jaki dostrzegam, dotyczy właśnie zakończenia. Tym razem wydało mi się trochę infantylne, zbyt nagle pojawiające się, a może nawet pojawiające się bez konkretnego powodu – ot co, nagle sprawca postanawia się ujawnić.
Nie będę się po raz kolejny rozpisywać o tym, jak to Horst świetnie obrazuje pracę norweskiej policji – to jest już normą, tak samo jak ukazanie prywatnego życia policjanta. Tym razem „kupiły” mnie dwa smaczki. Pierwszy dotyczy śladów pozaziemskiej cywilizacji, która rzekomo postanowiła odwiedzić lokalne pole golfowe. Drugi smaczek związany jest z ptakami. Okazuje się, że kolejny raz ptaki potrafią namieszać w fabule, sprowadzić funkcjonariuszy na błędny trop.
„Felicia zaginęła” to powieść lekka, przyjemna, potoczysta, ale i trzymająca w napięciu – kolejny standard, do którego Horst zdążył nas już przyzwyczaić. Oby nie zawiódł przy kolejnym tytule.
Sylwia Tomasik