Bookeriada

Recenzja: Karl Ove Knausgård, „Moja walka. Księga pierwsza”

Prosty rytm codziennych czynności. Krok po kroku przygotowywany dzbanek kawy. Obserwowane w ciszy padające płatki śniegu. Surowy norweski krajobraz. Karl Ove Knausgård z rzadko spotykaną prostotą oddaje w swojej prozie drobne detale, które budują każdy dzień. Szczególnie wyraźne są w jego opisach momenty zatrzymania – chwile pustego wzroku i wewnętrznej ciszy. Język Knausgårda jest wręcz surowy – pozbawiony ozdobników i metafor ma niezwykłą zdolność do konstruowania nastroju. To jedno ze źródeł mocy wyrazu „Mojej walki” – wielotomowej powieści tego autora, której pierwszy tom ukazał się kilka miesięcy temu w polskim tłumaczeniu. Proza Knausgårda ma w sobie czystość języka, dzięki której magnetyzuje. Oczywiście, ten fakt zawdzięczamy również autorce polskiego przekładu Iwonie Zimnickiej.

„Moja walka” to autobiograficzny projekt norweskiego pisarza, który stawiając na radykalną szczerość opowiedział swoje życie w sześciu powieściowych tomach. Pierwszy z nich zawiera analizę bolesnych wspomnień z dzieciństwa, trudnego (jak chyba dla każdego) okresu dorastania oraz młodości, która symbolicznie kończy się wraz ze śmiercią ojca. To historia pierwszych – dopiero rodzących się lęków, skomplikowanych relacji rodzinnych, nastoletnich uczuć, buntu i odkrywania swojej drogi. Jej ważnym aspektem jest niezwykle trudna relacja z ojcem i jeszcze trudniejsze doświadczenie jego odejścia.

Często podkreślana brutalność tej powieści okazuje się tak naprawdę rzadko spotykaną szczerością. Knausgård wnikliwie analizuje samego siebie, nie ukrywa przed samym sobą tego, co niewygodne, niczego nie łagodzi. Dzięki temu zaburza wszystkie schematy – pomimo, że jego proza zdaje się wyrastać z tradycji twórczości określanej jako męska – potrafi niezwykle otwarcie mówić o słabości. Odsłania łzy, a nawet szloch i bezradność dorosłego mężczyzny. Potrafi również niezwykle drobiazgowo i wzruszająco opowiadać o czułości. Im większa jest dotkliwość jego zwierzeń, tym większą moc zyskuje rzadko pojawiające się ciepło, z którym autor opisuje swoją żonę i dzieci. Napięcie powstałe pomiędzy szorstkim zachowaniem na zewnątrz, a przyznaniem się do nieumiejętności okazania czułości, która budzi się w samotności i w słowach – na zewnątrz, jest bardzo poruszające.

Kontrowersyjny tytuł – „Moja walka”, który Knausgård współdzieli z Hitlerem (trzeba przyznać, że to bardzo odważne posunięcie ze strony autora), to chyba przede wszystkim walka z samym sobą. Knausgård od dzieciństwa musiał mierzyć się z trudną do okiełznania mieszaniną wewnętrznego gniewu i strachu. Ciągłe napięcie między wielką wrażliwością, a obojętnością i chłodem nie dawały szans na odnalezienie równowagi. Szukaniem takiego właśnie stanu zdaje się być pisanie tej powieści, samookreślanie się, odpowiadanie sobie na pytania. To także zmaganie się z próbą otwierania się na drugiego człowieka, którego obecność jest konieczna i równocześnie zagrażająca. Oczywiście, jest to również walka z ojcem – o zainteresowanie, uznanie, żeby zasłużyć na niby niechcianą miłość.

Powieść Knausgårda opowiada przede wszystkim o śmierci – od pierwszego momentu uświadomienia sobie przez dziecko jej istnienia po ambiwalentne wewnętrznie pożegnanie z ojcem. „Moja walka” stawia też na nowo pytania o autobiografizm w literaturze. Knausgård szokuje bezpośrednim przyznaniem się do wszystkich opisanych przeżyć i emocji. Po pierwsze trzeba jednak pamiętać, że to literatura i jakkolwiek autor stara się przekroczyć ograniczenia formy i wiele na tym polu osiąga, jego powieść literaturą pozostaje. Natomiast drugą kwestią jest odpowiedź na pytanie – czy literatura pozostająca poza osobistym doświadczeniem istnieje?

Aleksandra Byrska