Bookeriada

Recenzja: Katarzyna Boni i Wojciech Tochman, "Kontener"

„Pewnego dnia późnym popołudniem ogłoszono z samochodów, że kobiety mogą wyjść z domów. Na dwie godziny. Uzupełnić zaopatrzenie. Bałam się aresztowania. Aresztowana kobieta jest zawsze gwałcona. Wyszłam więc z nożem w kieszeni. Dorwie mnie jakiś wojskowy, myślałam, ciachnę go w brzuch. On mnie zdąży zastrzelić. Mój mąż nie będzie zhańbiony. Sklepy były pozamykane. Ludzie oferowali różne artykuły przed domami. Kupiłam pieluchy. Siedem paczek. Nawet jednej całej nie doniosłam. Bo jak szłam, to matki mnie prosiły choć o dwie pieluchy. Dużo płaczących matek”.

To fragment jednej z przejmujących wypowiedzi zawartych w reportażu Katarzyny Boni i Wojciecha Tochmana „Kontener”. Ta niewielkich rozmiarów książka traktuje o wojnie, jaką reżim Assada prowadzi od czterech lat przeciw własnym obywatelom. A właściwie jest to opowieść o jej ofiarach, o których w Polsce tak mało się mówi. Od lat cenię reportażowy styl Wojciecha Tochmana. Odpowiada mi jego rzeczowy ton, oschłość, brak egzaltacji, rezygnacja z wszelkich ozdobników. Byłam przekonana, że po jego znakomitych tomach: „Jakbyś kamień jadła”, „Córeńka” czy obrazoburczym i szokującym opinię publiczną „Wściekłym psie”, trudno mu będzie wstrząsnąć czytelnikiem. Głęboko się myliłam…

Zbiorowa praca Wojciecha Tochmana i jego uczennicy z Polskiej Szkoły Reportażu, Katarzyny Boni, „Kontener” bezlitośnie i bez znieczulenia odsłania żniwo wojny domowej w Syrii: sto tysięcy ofiar cywilnych, ponad dwa i pół miliona uchodźców i około dziesięć milionów potrzebujących pomocy humanitarnej. Autorzy nie koncentrują się jednak na liczbach. Docierają do uchodźców przebywających w specjalnych obozach w Jordanii. Rozmawiają o ich ucieczce z kraju i poszukiwaniu nowego życia w Jordanii, Turcji, Iraku. Libanie. Odtwarzają przerażającą rzeczywistość współczesnych tułaczy wojennych.

„Kontener” to jednak przede wszystkim opowieść o tym, czym jest obóz dla uchodźców. Czym jest dla kobiet, mężczyzn i dzieci. Reportażyści poruszają między innymi kwestię gwałconych kobiet, które nigdzie nie zgłaszają aktów przemocy; piszą o samotnych matkach bez możliwości pracy, które mają na utrzymaniu kilkoro małych dzieci (ojcowie często zniknęli bez wieści, są przetrzymywani i torturowani przez reżim lub nie żyją). Dotykają też problemu jordańskich handlarzy kobietami, bo przecież wielu jest takich, którzy na wojnie i ludzkim cierpieniu usiłują zbić interes.

Autorzy w swojej reporterskiej relacji są także wrażliwi na los mężczyzn. Kilkuletnia wojna odebrała nie tylko kobiecość wielu Syryjkom, ale także trwale okaleczyła ich mężczyzn. Nagle bowiem okazało się, że niczego już nie posiadają, nikomu do niczego nie są potrzebni, nic od nich nie zależy, nie są w stanie decydować nawet o losie własnej rodziny: „Pojmują to pierwszego dnia w Zaatari, gdzie dostają pierwszą lekcję obozowego upokorzenia. Stoją w długiej kolejce do rejestracji. Zmęczeni. Brudni. Muszą stać. Bez rejestracji nie ma karty. Bez karty rodzina nie ma spania ani jedzenia. Sterczą więc niecierpliwie, są przecież mężczyznami, na co my tyle czekamy, przepychają się, niektórym puszczają nerwy. Mogą sobie krzyczeć, chojrakować, mogą wygrażać powietrzu pięściami, nikt na ich męski krzyk nie zwraca uwagi. (…) Patrzą na to ich dzieci, ich kobiety. (…) Wszystko możesz dokupić na czarnym rynku, koców ci u nas, tych z logo ONZ, dostatek. Jesteś mężczyzną, radź sobie”. Dzieci tych mężczyzn zmuszane są do pracy, za którą często nie otrzymują wynagrodzenia. Praca dzieci nikogo nie dziwi w obozie dla uchodźców. To one bywają często jedynymi żywicielami rodziny.

Nie wszyscy bohaterowie reportażu Tochmana i Boni chcą rozmawiać. Niektórzy, być może są nawet w większości, wolą milczeć. Bo i o czym tu mówić? Dla wielu z nich w jednej chwili skończyło się wszystko, co budowali przez całe życie. Siedzą więc w kontenerach. Całe rodziny z walizkami, tobołkami, torbami. To ich cały dobytek. Wszystko, co mieli, najczęściej musieli sprzedać. Mają jedzenie, kilka par ubrań i w najlepszym wypadku trochę gotówki. I milczą. Niektórzy próbują wracać do Syrii. Nikt ich zresztą nie zatrzymuje. Chcą jechać, niech jadą. Co ich tam spotka, łatwo się domyślić.

Tochman i Boni prowadzą narrację w chłodnej i zdystansowanej formie. Nie epatują patosem. Nie potęgują tragizmu syryjskich ofiar, bo ten sam w sobie jest dostatecznie dramatyczny. Autorzy wydają się być głodni wojennych losów ludzkich. Poświęcają swoim rozmówcom mnóstwo uwagi. Nie osądzają swoich bohaterów. Nie wiemy, co myślą o ich motywacjach czy wyborach. Wszystkim udzielają prawa do własnego głosu. Głosu, któremu Zachód niechętnie się przysłuchuje.

Mówi się, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Autorzy, swoim reportażem, starają się ją ocalić. Udzielając głosu ofiarom, tworzą okrutną relację o tym, jak wojna w Syrii bezwzględnie i długofalowo zmieniła ludzkie losy.

Po lekturze „Kontenera” miałam jeszcze jedną refleksję, której nie sposób pominąć. Czynimy mało, by pomóc ofiarom konfliktu w Syrii. Bo to przecież nie nasza wojna, bo to nie nasz problem…

Ewelina Tondys