Bookeriada

Recenzja: Katarzyna Puzyńska „Trzydziesta pierwsza”

Po „Trzydziestą pierwszą” sięgnęłam pomimo tego, że nie jestem fanką piszących kryminały kobiet. Na palcach jednej ręki mogę policzyć nazwiska autorek, których powieści zaspokajają mój czytelniczy apetyt. Czy Katarzyna Puzyńska dołączy do tego grona?

Przez książkę ledwo przebrnęłam. Styl był jednym z tych elementów, które męczyły mnie przez całą lekturę. W szczególności stosowane z maniakalnym uporem początki kolejnych akapitów. Dlaczego co drugi z nich zawiera imię i nazwisko jakiegoś bohatera? No dobrze, może przesadziłam z tą częstotliwością. Czasem przed imieniem i nazwiskiem pojawia się funkcja czy stanowisko. Niestety, narrator pozostaje całkowicie obojętny, nie pozwala sobie na żadne zdrobnienia, pseudonimy, przez co i czytelnik nie jest w stanie zżyć się z żadną z postaci.

Próba odwzorowania codzienności niewielkiej miejscowości też w mojej ocenie nie jest całkiem udana. Mnogość pomniejszych wątków, nakładających się na siebie wydarzeń (co ciekawe mocno rozrzuconych chronologicznie), pomimo dość prostej konstrukcji fabularnej sprawiła, że poczułam się przytłoczona. Strasznie dużo wydarzeń, jak na jedną wieś. Wydarzeń ważnych, poważnych, zabrakło natomiast prozy dnia codziennego.
Być może błędem było to, że zabrałam się za lekturę „Trzydziestej pierwszej” nie znając poprzednich tomów serii, czyli „Motylka” i „Więcej czerwieni”. Może dzięki poprzednim częściom poczułabym się zżyta z bohaterami czy ogólnie ze społecznością. Jeśli obrałam złą drogę, jeśli skrót okazał się być pułapką, przez którą moja ocena jest niesprawiedliwa, najmocniej przepraszam. Wyrwana jednak z serii część, pomimo tego, że jej fabuła stanowi zamkniętą akcję, nie porwała mnie i nie usatysfakcjonowała.

Niewątpliwie wielki plus należy się Katarzynie Puzyńskiej za pomysł – wszak nie do wszystkich zbrodni dochodzi w wielkich miastach, a ktoś, kto chociaż odrobinę zgłębił policyjne statystki, wie, że do zabójstwa są domeną wsi i małych miasteczek. Rzeczywistość nie pisze jednak tak rozbudowanych historii, jak Puzyńska, która zdaje się świadomie naśladować styl swoich skandynawskich kolegów po fachu. Nie jestem jednak pewna, czy w kraju, w których znakomita większość zabójstw dokonywana jest przy użyciu noża lub siekiery (i to najczęściej w trakcie alkoholowej libacji), powinno się umieszczać akcje rodem z powieściowej Szwecji czy Norwegii. Lipowo nie zostało przez autorkę nakreślone w moim odczuciu zbyt realistycznie, brakło w nim brutalności i prymitywizmu, zwyczajnej codzienności.

Sylwia Tomasik