Czym jest małżeństwo? Odpowiedź jest prosta: mistycznym połączeniem dusz, myśli, ciał. Tworem nierozerwalnym, wiążącym dwójkę niezależnych dotąd istot. „Czyżby? Zastanów się: czym TAK NAPRAWDĘ jest małżeństwo?” – zdaje się pytać Lauren Groff. I poddaje tym samym w wątpliwość wszystkie romantyczne wizje. Może to wszystko dzieje się w naszej głowie? Może małżeństwo dla każdej ze stron wytworzone jest z zupełnie innych składników: mieszanki wyobrażeń na temat drugiej osoby, jej oczekiwań, a nawet uczuć. Bo czy rzeczywiście można podzielić się z drugim człowiekiem wszystkim? Czy można wyrazić siebie w 100%? I pytanie kluczowe: czy na pewno tego chcemy? Fatum i furia zmusza do zastanowienia się nad naturą relacji i obnaża nasze słabości przy ich budowaniu. Jest jak zimny prysznic, który swoim chłodem dociera do najgłębszych zakamarków myśli.
On: po trudnym okresie dojrzewania i pewnym tragicznym wydarzeniu zmienia swoje życie, dzięki pomocy kolegi. Odtąd Lotto cieszy się życiem, nie zna umiaru, jest królem życia. Pławi się w ludzkiej atencji, jest bożyszczem rówieśniczego tłumu. Wygadany i przesympatyczny chłopak, który jest w stanie dostrzec piękno w każdej kobiecie (którą otwiera swoim urokiem niczym kwiaty lotosu). Nagle na jego drodze staje ona: Mathilde. Zimna, posągowo piękna – niczym rzeźba ze starożytnej świątyni. Strzała Amora trafia bezbłędnie i nagle cały świat przestaje się liczyć. Wybrał ją (czy aby na pewno decyzja należała do niego?), jej oddał serce, duszę. Wydaje mu się, że odtąd stanowić będą jedność, że należą tylko do siebie. Z biegiem czasu wrażenie to będzie się tylko potęgować, bo wie, że zna ją najlepiej na świecie (czy na pewno nie jest to tylko wrażenie?). Zaczęło się od idealistycznej wizji uczucia, młodzieńczo naiwnego, pełnego wiary, że siła zauroczenia i namiętność rozwiążą wszystkie problemy, zastąpią żmudny i trudny proces budowania związku. W to z całą mocą wierzył On…
Ona: tragiczne dzieciństwo sprawiło, że jest skryta, tajemnicza. Chciałaby schować przed światem, przed Lottem, ale i przed sobą ten pierwiastek zła, który według niej czyha w jej wnętrzu i czeka na jeden jej błąd, by się ujawnić w pełni. Nie ma przyjaciół, ale niemal fizjologicznie ich potrzebuje. Chciałaby mieć rodzinę, ale nie umie jej zbudować. Nie potrafi tworzyć głębokich relacji, bo żeby coś dostać, musi też coś dać, otworzyć się, a to już jest wyjście poza strefę bezpieczeństwa. Tylko Lotta wpuściła do swojego świata, ale w pełni: tylko do jego przedsionka. Dalej byłoby już niebezpiecznie: przecież jeśli dowie się o niej wszystkiego, przestanie ją wielbić i na pewno odejdzie. Zaczęło się od strumienia niedopowiedzeń i tajemnic, który zamienił się w rzekę, a potem niebezpieczny ocean. Tak bardzo potrzebowała Lotta, że zaczęła prowadzić z nim grę: związkowe szachy, rozważać każdy ruch i gest, wszystko po to, by zachować go przy swoim boku. A on tę grę podjął: w związku niemającym mocnych podstaw nie pozostało już nic innego.
Czy lepiej przemilczać pewne sprawy? Czy niewyjawienie prawdy jest kłamstwem, czy zwykłym uniknięciem rozczarowania i zranienia partnera? Czy mamy moralne prawo do tych niedopowiedzeń? Czy możemy kreować życie w słodkiej ułudzie i czy to jest fair wobec partnera i wobec siebie? Te wszystkie pytania brutalnie stawia przed nami Groff, nie pozwala chyłkiem się im wywinąć. Tutaj nie ma ciemniejszych uliczek, w których można się zgubić, jest za to skąpana w świetle promenada, a blask bijący z każdej latarni jest wymierzony oskarżycielsko prosto w nasze oczy. Bo kto nie ma na koncie drobnych związkowych grzeszków. Pytanie tylko kto dał nam prawo do decydowania, co jest małym nieważnym kłamstewkiem, a co istotną do omówienia kwestią? A może na tym polega związek: na tym, żeby znaleźć równowagę pomiędzy szczerością a przygryzaniem języka. Trzeba tylko uważać, żeby nie przygryźć go do krwi, bo gdzie krew, tam pojawią się rekiny. A z potyczki z rekinami tylko nieliczni uchodzą z życiem, a głębokich ran nie uniknie nikt.
Historię Lotta i Mathilde poznajemy poprzez krótkie urywki z ich wspólnego życia. Te najważniejsze, stanowiące budulec relacji – raz mocne niczym granit, innym razem podsypujące fundament nietrwałym żwirem. To, czego brakuje mi w tej książce, to nieco więcej psychologicznej strony ich związku. Zdarzenia to jedno, ja chciałabym zanurzyć się w strumieniu myśli bohaterów na temat tego, jak do nich doszło, ale też tych dotyczących związku, wątpliwości, które nimi targają. Ale to jedyny zarzut. Poza tym książka skonstruowana jest bezbłędnie: ma świetny rytm (chylę czoła przed tłumaczem), jest napisana pięknym językiem: Groff poetycko kreśli poszczególne sceny, stawia słowa niczym pociągnięcia pędzla wielkich mistrzów malarstwa, tworząc obrazy piękne, erudycyjne. Autorka ma niebywały potencjał, co widać także w wykorzystywanych w książce pomysłach (libretto opery to absolutny majstersztyk). Czytanie takich książek to czysta przyjemność. A jeśli jeszcze zmuszają do zastanowienia, to jest to kombinacja idealna.
Katarzyna Figiel