Bookeriada

Recenzja: Leopold Tyrmand, "Dziennik 1954"

Dawno niczego nie czytało mi się z taką przyjemnością, jak „Dziennik 1954” Tyrmanda. To wyborna, soczysta narracja, niesamowicie wciągająca i poniekąd pozwalająca zapomnieć, że opisuje czasy stalinowskiego terroru, bodaj czy nie najmroczniejszy okres w historii powojennej Polski.

Niestety, tylko pozornie, gdyż ówczesna rzeczywistość przebija z każdej kartki, dokumentującej okres między 1 stycznia a 2 kwietnia 1954 roku. Ten drobny wycinek z życia Tyrmanda jest bardzo znaczący: kilka lat wcześniej usunięto go z redakcji „Przekroju” za „nieprawomyślną” recenzję meczu bokserskiego, w ubiegłym roku zamknięto „Tygodnik Powszechny”, w którym pisał, a jego samego objęto nieoficjalnym zakazem publikacji. Artysta sarkastycznie dokumentuje swoją przymusową bezczynność, przelewając frustracje na karty dziennika. Znaleźć tam można celne obserwacje z warszawskich ulic, kawiarni i sklepów, pełne zgryźliwej ironii opisy członków Partii, twórców wysługujących się reżimowi, czy śmietanki towarzyskiej stołecznych lokali. Tyrmand nie był przy tym gołosłowny, sam miał opinię duszy towarzystwa, imprezowicza, bikiniarza, kobieciarza i, ogólnie rzecz biorąc, beztroskiego franta.

Tymczasem Tyrmand swoją pozą starannie maskuje powoli zżerającą go rezygnację. Cierpi na wątrobę, mieszka w maleńkim pokoiku w „akademiku” w budynku YMCA, maskuje brak pieniędzy staranną garderobą i cały czas pasuje się z myślą, czy nie zgodzić się na ustępstwa wobec komunizmu. Nie z powodów ideologicznych, a dla godnego życia. Dziennik pełen jest zresztą opisów twórców, którzy nie chcieli poddać się reżimowi. Pozbawiony możliwości podjęcia pracy zarobkowej Jerzy Turowicz, umierający za życia w Inwalidzkiej Spółdzielni Emerytów Nauczycieli Herbert, cenzurowany Kisielewski.

Z kart dziennika wyłania się jednocześnie inna książka – ta, dla której pisarz tak raptownie przerwał jego pisanie. Ci, którzy czytali „Złego”, z łatwością rozpoznają postacie i wydarzenia, które, często po minimalnych przeróbkach, zostały wplecione w jego fabułę. Najbardziej rozbawiła mnie konstatacja, że opisywana w „Złym” scena, w której dwóch warszawskich cwaniaków targuje się na „ciuchach”, wmawiając handlarce, że kupowana marynarka ma rękawy w dwóch różnych kolorach inspirowana jest rzeczywistą taktyką samego Tyrmanda. Cóż, każdy sposób jest dobry, by zaoszczędzić parę złotych.

Joanna Gajek

Książka do nabycia w: Wydawnictwo MG