Nieraz obawiam się debiutów, zwłaszcza takich, o których nie ma głośno w mediach, w księgarniach. Nie wiadomo dlaczego, klasyfikowałam je zawsze, stereotypowo, jako słabą lekturę. Z biegiem czasu moje podejście zaczęło się zmieniać, odkąd media przestały być mediami przez duże „m”. Nie są już na tyle opiniotwórcze, co kiedyś, nie kreują gustu czytelniczego. Tyle tytułem wstępu.
O Magdalenie Celuch też nie słyszałam; no tak, skoro to debiut…
Nie wiem dlaczego, właściwie w sekundę po padnięciu propozycji, zdecydowałam się przeczytać „Opowieści kota z szuflady”. Jakbym coś przeczuwała, jakbym czuła, że to będzie serio dobra książka. I rzeczywiście – była dobra, nawet bardzo. Ale od początku.
O autorce, Magdzie, spróbowałam znaleźć jakieś informacje w internecie, niewiele ich było. Wzmianki. No nic, pomyślałam, wyrobię sobie opinię o autorce po przeczytaniu książki. Zabrałam się za czytanie. I wpadłam jak do studni, tyle że z jakimś tajemniczym, bajkowym przejściem podziemnym. Co byście zrobili na moim miejscu? Zaciekawieni nadchodzącą przygodą brnęlibyście w głąb tunelu, nie chcąc zawracać, prawda? Tak też i ja uczyniłam.
Opowieści zaczynają się nieśmiało, krótkie, lakoniczne opisy, które na początku, nie ukrywam, trochę irytowały, z każdą kolejną stroną serio stawały się mało istotne. Ważny był dialog młodej bohaterki z duchem kota napotkanym na babcinym strychu. A dialog żył jakby swoim życiem, był jak odbijana piłeczka pingpongowa. Każdy rozdział miał po kilka stron. Dialogi więc były krótkie, ale cudownie celne i błyskotliwe, chwile przeskakiwały z jednego czasu w drugi, rok minął tutaj bardzo szybko.
A Kot? Pewny siebie, elokwentny i wykształcony arystokrata. Ale tylko na początku. Słowo po słowie nasz bohater zmieniał się, otwierał coraz bardziej na rozmówczynię, obdarzył ją zaufaniem, z ufnością zaczął pytać kiedy znów przyjdziesz? kiedy cię znowu zobaczę?, okazał swoją romantyczną naturę (był zakochany!) i umiał okazać troskę. Bohaterka pod jego wpływem sama zaczęła się rozwijać, od niczego nieświadomej, zwykłej dziewczynki stała się bardzo dojrzało myślącą młodą damą. Płynne przejście takich przemian w bohaterach było pięknym, nie wymagającym poświęceń, bezbolesnym dla obu stron doświadczeniem – obecności kogoś naprawdę ważnego w ich życiu. Stali się przyjaciółmi, w taki piękny, naturalny sposób. Niewiele jest na świecie takich przyjaźni, które nie wiadomo właściwie, kiedy się zaczęły, kiedy się pogłębiły, od kiedy zaczęły przynosić realną przyjemność obecności obu stronom. To taka przyjaźń, w której skupiamy się na drugim człowieku, nie na sobie i swoich „potrzebach”. To taka przyjaźń, w której nawzajem można sobie coś dać, a nie tylko zabierać.
Najpiękniejsza opowieść w książce to ta, w której Kot opowiada o tramwaju, jako metaforze życia.
Moja pani włożyła mnie do wiklinowego koszyka, a ja uniosłem wieko, ponieważ jako młody i ciekawy świata kocur, musiałem koniecznie zobaczyć, jak wygląda taki pojazd od środka. W tym faktycznie nie było nic ciekawego. Ale ta muzyka… […] Tramwaju, rzecz jasna. […] Terkot kół, dźwięk dzwonka przed zamknięciem drzwi i ich skrzypnięcia… […] Proszę, następnym razem posłuchaj. To naprawdę urocze. Poza tym tramwaje mają jeszcze jedną wspaniałą zaletę! […] Cudownie trzęsą! Naprawdę uważam, że to jedna z najwyśmienitszych rzeczy na świecie! […] I wtedy właśnie, mimo młodego wieku, po raz pierwszy objawił się mój geniusz. Otóż, wpadłem na Złotą Myśl.[…] Zycie jest jak tramwaj. […] Po pierwsze, trzepie tobą na wszystkie strony. Ale jedni uznają to za bardzo zabawne i roześmieją się w głos, a inni zaczną marudzić, nawet nie próbując polubić uczucia wytrzepania. Po drugie, skrzypi, dzwoni, a jego koła terkoczą. Ale jedni wychwycą w tym piękną, radosną muzykę, a inni zaczną narzekać jeszcze głośniej, w obawie, że nikt ich nie słyszał. I, naprawdę dobrze ci radzę, nie bądź jedną z tych drugich. […] Wszystko może cieszyć, jak również uczyć, jeśli tylko dobrze wykorzystać rozum. […] A teraz idź, posłuchaj świata!
A potem nasza bohaterka mówi, że schody się śmieją. Gapiłam się na to zdanie i próbowałam sobie to wyobrazić, a potem te schody mi się przyśniły. To jest właśnie to magiczne oddziaływanie książki na wyobraźnię.
Aha, chcielibyście poznać imię Kota? To sami przeczytajcie do końca.
To była cudowna lektura, dziękuję. Czekam na kolejne opowieści.
Maria Budek