Czytałam wcześniejszą powieść Magdaleny Kawki „Wyspę z mgły i kamienia”. Ledwo ją pamiętam, a to oznacza, że nie była ani szokująco słaba, ani dobra. Obawiałam się, że ta książka też będzie tak nijaka. Nie jest tak. „Pora westchnień, pora burz” ma błędy, ale jednocześnie jest to całkiem zgrabnie napisana powieść o trudnych czasach wojennych burz.
Główną bohaterką jest Lilka, która żyje w kochającej się rodzinie. Dorasta, uczęszcza do szkoły dla panien i przygotowuje się do matury. Przeżywa młodzieńcze kryzysy i wiedzie zupełnie normalny żywot młodej panienki z dobrego domu. Tytułowa pora westchnień to czas przed wojną, gdy Lilka ma świat u swoich stóp i wyobraża sobie miliony scenariuszy na własny los. Tego jednego podejrzewać nie może. Nie zdaje sobie sprawy, że wkrótce nadejdzie pora burz, a jej plany rozwieją się jak złoty sen.
Bardzo podobała mi się subtelna stylizacja języka. Nie dzieje się to nachalnie, tylko stopniowo Kawka modyfikuje język bohaterów tak, by brzmiał jak sprzed wielu lat. Dzieje się to na tyle naturalnie, że od razu jej uwierzyłam. Niestety autorka próbuje przekazać na przykładzie tej historii uniwersalne prawdy moralne. Przez to język momentami popada w nieprzystający do konwencji patos. „Prawdy”, które przekazuje, są co najmniej dyskusyjne. Chciałoby się wierzyć, że zasady moralne są nierelatywne, ale parafrazując za Herlingiem Grudzińskim – od człowieka można wymagać bycia człowiekiem tylko w ludzkich warunkach. A jeśli warunki są nieludzkie? Pisarka łatwo potępia ludzi, którzy chcą tylko przeżyć, nawet za cenę moralności. Wojna wyciąga z ludzi najmroczniejsze cechy. I łatwo z dystansu wskazywać, kto jest dobry, a kto zły.
Kawka fantastycznie ukazała mozaikę kulturową Lwowa. W bardzo przystępny sposób pokazała, jak niegdyś koegzystowały ze sobą różne nacje. Nie idealizuje i nie demonizuje. Pokazuje, że były dobre chwile, były gorsze, jak to bywa między sąsiadami. Do tego panoramicznie odwzorowała atmosferę Lwowa, prawie czułam to tchnienie tradycji połączone z nowoczesnością, która usilnie wkradała się do tego miasta.
Przy tym wszystkim opowieść w „Porze westchnień, porze burz” naprawdę wciąga. Jest odpowiednia ilość akcji, romansu, opisów codziennego życia. Nawet przez chwilę się nie nudziłam i chciałam dowiedzieć się, jak potoczą się losy Lilki.
Bohaterowie zostali różnorako scharakteryzowani, ale zabrakło mi pogłębienia ich psychologii. Dobrze byłoby wejść głębiej w psychikę chociażby bliskiego przyjaciela Lilki – Wiktora – i pokazać, jak czuje się z wyborami, których dokonał. Zamiast tego podjął pewne decyzje i nie zostało wyjaśnione dlaczego. Mogę podejrzewać, że ten temat został „zawieszony na kołku”, by spotęgować napięcie, gdy Lilka zacznie odkrywać, co zrobił, lecz nie uważam, by był to dobry sposób. Spłyciło to bohaterów. Ewentualnie – będzie kontynuacja, co, według mnie, nie jest najlepszym pomysłem, wszak nie jest to materiał na cykl. Po czterechsetnej stronie byłam zmęczona losami Lilki, a co poczuję po kolejnej części?
Mimo to sądzę, że to dobra książka. Czyta się szybko, wciąga i porusza. Z zaciśniętym sercem zapoznawałam się ze strasznymi historiami z czasu wojny. Gdyby tylko język nie był tak irytująco dydaktyczny i pretensjonalny, sądy nie były tak jednoznaczne, a postaci ukazane ze wszystkimi ich niepewnościami – byłoby wspaniale. A, i gdyby okładka nie wyglądała, jakby została stworzona w Paincie, przy pomocy komend „kopiuj, wklej”…
Karolina Baran