Bookeriada

Recenzja: Marcin Szczygielski, "Poczet królowych polskich"

Marcin Szczygielski deklaruje, że spędził nad przygotowywaniem swojej powieści całe 6 lat (dlaczego nie 17, jak Joyce!), lecz w międzyczasie zdążył wydać 8 innych książek. Jak można się więc spodziewać, te 500 stron zapisano raczej pospiesznie i powstała z nich popularna powieść o inicjacji, w której można wyśledzić drobne ambicje by przenosić czytelnika w świat XX-wiecznej historii Polski.

„Poczet królowych polskich” to kilkuwątkowa saga koncentrująca się na fikcyjnej biografii Iny Benity, przedwojennej gwiazdy kina polskiego, która w rzeczywistości zaginęła w 1944 r. Poznajemy ją jako małą dziewczynkę wychowującą się w rodzinie żydowskiej w Warszawie, następnie akcja przenosi się do Wilna i wraca do stolicy. Przeplatane jest to opowieścią o jej starości, już jako Marii Król, w domu pomocy społecznej oraz przygodami jej wnuczki, Magdy Król, we współczesnej Warszawie. Najważniejszymi postaciami dla głównych bohaterek są geje i transwestyci, dzięki czemu poznajemy między innymi „drugie dno” światka towarzyskiego lat trzydziestych dwóch metropolii II RP. Jednak ten historyczny sztafaż okazuje się raczej płytki – powieść nie oferuje ani wglądu w odległe czasy czy rejony Rzeczypospolitej, ani psychologicznej głębi.

Dlaczego twierdzę, że jest to książka dość łatwa i banalna?
Największy problem polega chyba na tym, że wszystkie postaci (włączając w to narratorki) mówią jednym językiem. Są to krótkie, proste zdania o podobnej do siebie konstrukcji, które czasem aż proszą się wręcz o mechaniczne połączenie i ułatwienie czytelnikowi przelatywanie raczej pustych rozważań bohaterów:
„Ona ma dwadzieścia dwa lata, zapytałam. Dwadzieścia dwa – żyje mniej niż jedną czwartą tego czasu co ja. Wydaje mi się to niesprawiedliwe, choć zdaję sobie sprawę z absurdalności tego odczucia. Taki brak zgody odbiera spokój i oddziela człowieka od rzeczywistości (…). Upływ czasu, obiektywnie rzecz biorąc, jest przecież zjawiskiem naturalnym”.

Daje się to usprawiedliwić usposobieniem bohaterki, ale na dłuższą metę staje się nieznośne.

W efekcie pomimo że postaci mają zazwyczaj dość interesujące dzieje (sama Ina Benita), ich głosy zlewają się nam w jeden mdły poszum. W ten sam sposób oraz to samo mówi mała dziewczynka mieszkająca przed wojną w Warszawie, jak i jej trzydziestoletnia wnuczka w XXI wieku. Prawdopodobnie miało to pokazać czytelnikom paralele charakterów (oraz losów) babci i wnuczki, ale ponieważ Szczygielski ogólnie nie bawi się w niuanse psychologiczne, wychodzą mu z tego li tylko mdłe opisy. Można się jedynie zastanawiać, dlaczego kilkuletnie dziecko wyjaśnia czytelnikom znaczenie każdego trudniejszego słowa odnoszącego się do tradycyjnej kultury żydowskiej.

Kolejną sprawą jest fakt, że ani narrator, ani sami bohaterowie nie wydają się być przejęci wydarzeniami, w których uczestniczą. Magda Król jest zblazowaną pracowniczką warszawskiego wydawnictwa, na której śmierć matki nie robi w zasadzie żadnego wrażenia. Jej babcia w dzieciństwie dość biernie zostaje przenoszona z miasta do miasta i z lokalu do lokalu, natomiast w starości z pogardą odnosi się do wszystkich wokół. Ciężko wzbudzić w sobie sympatię czy wyrozumiałość wobec takich osób, a tego chyba oczekuje od czytelników Szczygielski.

Napisał on bowiem książkę, którą pisze już od kilkunastu lat – inicjacyjną opowieść o ludziach, którzy nie mogą dorosnąć, oraz inności (pod płaszczem motywu homoseksualizmu). Byłoby to ciekawe, w końcu temat i na czasie, i dużo jeszcze jest w nim do powiedzenia (szczególnie po polsku), jednak wnioski, jakie można wyciągnąć z całych 500 stron Pocztu królowych polskich, zamykają się w dwóch zdaniach, które zresztą pojawiają się w książce: „Kochanie, świat jest znacznie bardziej skomplikowany, niż ci się wydaje. Jednak to dobrze, dlatego jest taki piękny”.

Filip Skowron