Bookeriada

RECENZJA: MICHELE GIUTTARI, "FLORENCKA GRA"

Michele Giuttari nie jest w Polsce znaną personą, ale kilka granic dalej, we Włoszech, może w niektórych kręgach uchodzić za narodowego bohatera. To on w czasie swojej pracy w policji doprowadził do ponownego otwarcia sprawy tak zwanego „potwora z Florencji”, sprawy, która przez wiele lat budziła nie tylko kontrowersje, ale przede wszystkim przerażenie.

Fabuła powieści „Florencka gra” poświęcona jest innym wydarzeniom, a główny bohater jest postacią fikcyjną. Akcja rozgrywa się na dwóch z pozoru niepołączonych ze sobą torach. Na jednym z nich dochodzi do nierównej walki pomiędzy komisarzem Ferrarą, policjantem, który ma dwudziestoletnie doświadczenie w policyjnej pracy, a sprawcą lub sprawcami serii morderstw, które mogą, ale wcale nie muszą być ze sobą połączone. Sprawa jest o tyle delikatna, że dotyka spraw kościelnych, homoseksualizmu a także paserstwa. Do tego wszystkiego komisarz zaczyna dostawać anonimowe listy, które od samego początku łączy ze sprawami morderstw. Akcja na drugim torze rozgrywa się w swoistym trójkącie. Dwie młode dziewczyny, które lata temu połączyła młodzieńcza namiętność i ciekawość muszą swoje życie ułożyć na nowo, gdy staje między nimi tajemniczy mężczyzna, nie mający w stosunku do jednej z dziewczyn żadnych wyraźnych zamiarów, ale wywierający na niej niebagatelny wpływ.

Droga do rozwiązania zagadki serii morderstw jest trudna, wśród homoseksualistów i duchowieństwa mało kto chce mówić o swoich podejrzeniach. Komisarz Ferrara i jego współpracownicy mają związane ręce. Dopóki nie uda im się ponad wątpliwość połączyć morderstw, dopóty nie ruszą z miejsca, a listy, które przychodzą na prywatny adres komisarza pozwalają sądzić, że na kilku ofiarach się nie skończy. Wydawać by się mogło, że fabuła nie niesie ze sobą żadnych innowacji i na tle innych powieści kryminalnych wykazuje dość klasyczny układ treści. Treść ta jednak jest bardzo dobrze napisana i można zaryzykować stwierdzenie, że jest najlepszym przykładem, że pokazanie dobrej policyjnej roboty w starym stylu jest najlepszym sposobem na osiągnięciu literackiego sukcesu.

Jedyne zastrzeżenie, jakie mogę wysunąć, chociaż długo zastanawiałam się, czy jest ono słuszne, dotyczy legendy Giuttariego, w przypadku zaś samej powieści – Ferrary. Zasiadłam do lektury z wielką nadzieją na naprawdę dobry kryminał, bo czego miałam się spodziewać po powieści napisanej przez człowieka, który przez trzy dekady pracował w policji i to kryminalnej. I nie rozczarowałam się, bo akcja była fabuła była naprawdę świetnie zarysowana, intryga zagmatwana w wystarczającym, bohaterowie wyraźni, technika pracy policji wiarygodna. Zbyt dużo jednak jak dla mnie miejsca poświęcono w powieści na wspominanie wielkich osiągnięć komisarza Ferrary w sprawie „potwora z Floerncji”. Być może nie wywołałyby one we mnie takiego negatywnego wrażenia, gdyby na okładce książki nie znalazła się informacja o tym, że to właśnie Giuttari jest tym wielkim człowiekiem, który po latach doprowadził do ponownego otwarcia jego sprawy. A może po prostu jestem niesprawiedliwa, w końcu nie każdy był szefem Florenckiej policji i nie każdy włożył w wykonywanie swojej pracy tyle serca, co Michele Giutatari. Może to właśnie on, jak nikt inny, ma prawo do chełpienia się swoimi osiągnięciami?

Słowem podsumowania powiem, że książka „Florencka gra”, która jest pierwszą częścią serii o komisarzu Ferrarze, dzisiaj liczącej już sześć tomów, bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie w szczególności znakomitą potoczystością fabularną i przyjemnością czytania, której wielu powieściom brak. Trudno się przy tego typu literaturze nudzić i chociaż chwilami czytelnik zbliża się do rozwiązania sprawy, to jednak robi to z uśmiechem na ustach, jakby sam był komisarzem poszukującym rozwiązania. A gdy zaczyna się ono coraz wyraźniej wyjawiać z mgły niepewności, nie tylko okazuje się ono być szokujące, ale przede wszystkim prawdopodobne.

Sylwia Tomasik