Polski start w uniwersum Metro 2033 budził we mnie obawy. Czy jesteśmy na to gotowi? Czy mamy w sobie tyle melancholii i smutku, który towarzyszy Rosjanom, a który z powodu liczącej stulecia izolacji tego kraju jest tak odmienny od naszego? Kulturowa samowystarczalność i autonomia, które sprawiły, że dzieła literatury rosyjskiej łapią za serce i miętolą je niczym wyżymaczka do prania, ujawniają się także w utworach postapokaliptycznych (nie tylko rosyjskich, ale krajów całego byłego Związku Radzieckiego, czego przykładem jest chociażby ukraińska seria gier „S.T.A.L.K.E.R.”). Pierwsze zetknięcie Pawła Majki ze światem po nuklearnej zagładzie okazało się być całkiem poprawne, niestety, to za mało na to, abym nazwała je udanym i satysfakcjonującym. A niedosyt mój jest tym większy, że od trzech dekad żyję w Krakowie – miejscu akcji powieści „Dzielnica obiecana”.
Rok 2033. Kraków. Dwadzieścia lat po zagładzie nuklearnej. Świat zmienił się nie do poznania. Ludzkość została zepchnięta do podziemi, których wbrew pozorom w królewskim mieście nie brakuje. Rozumiem, że nowe okoliczności są trudne, a dla wielu młodych ludzi jedynym znanym środowiskiem są lokalne schrony, piwnice, lochy i kanały. Niestety, realizm postapokaliptycznej rzeczywistości prysł zanim się na dobre rozpoczął. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że w dwadzieścia lat po katastrofie krakowianie mieliby nagle zacząć używać następujących sformułowań: „grota pod Zamkiem”, „Plac przed Podwójną Wieżą”, „dziwny długi budynek przecinający Plac na pół”, chociaż przyznać muszę, że spodobała mi się nazwa „Federacja Schronów Starej Nowej Huty”. Miało być tak lokalnie i strasznie równocześnie. Na mój gust pomysł był marny, podobnie zresztą jak liczne późniejsze próby opisania zniszczonego, opuszczonego Krakowa. Tak, wiem, że główni bohaterowie to para nastolatków, którzy uciekają ze schronów i poznają niebezpieczeństwa życia na powierzchni. Te wymyślne nazwy jednak mnie nie przekonują. Może gdyby odnosiły się do mniej znaczących dla historii i mentalności krakowian miejsc i budynków, ale w takiej wersji jaką zaprezentował nam Paweł Majka, moim zdaniem są niedopuszczalne. W ogóle odniosłam wrażenie, że autora trochę poniosło, na przykład w kontekście odległości i czasu ich przemierzania przez bohaterów. I tutaj znowu muszę powiedzieć: tak, wiem, że czasy niebezpieczne, miasto zniszczone, potwory czają się na każdym rogu. Ale żeby dwie przecznice robić w dzień albo i dłużej?
Co się tyczy samej fabuły, to jest ona całkiem poprawna, ale to chyba zasługa tego, że już wiele części Metra zdążyło powstać, więc autor miał się na czym oprzeć. Nie będę zdradzać szczegółów, ale znajdziecie w „Dzielnicy obiecanej” wszystko to, czego byście się spodziewali po uniwersum Metro 2033. Moim zdaniem Majka zbyt mocno wczuł się w rolę kontynuatora dziedzictwa Glukhovskiego, nie wykorzystał możliwości, jakie daje nowe miejsce, nowa rzeczywistość, wielowiekowa kultura, narodowa tradycja Polaków. Wydaje się, że zamysłem autora było poprowadzenie fabuły po klasycznym łuku ośmiopunktowym, niestety – całość wysypała się na przemianie bohatera, która zwyczajnie nie zaistniała, chociaż świat stworzył wszelkie warunki ku temu, aby młody chłopak stał się mężczyzną. Prawdę mówiąc większość postaci w „Dzielnicy obiecanej” jest papierowa, brak im zróżnicowania charakterów, dialogi są dziecinne i nudne.
Przeczytałam, chociaż bez radości, równocześnie jednak nie powiem, żeby z wielkim bólem. Jak ktoś jest fanem uniwersum Metro 2033, to warto przeczytać, żeby sprawdzić, jak zaczęła się polska przygoda z tym światem.
Sylwia Tomasik