Bookeriada

Recenzja: Peter Nadig, „Hatszepsut”

Jak do każdej pozycji dotyczącej starożytnego Egiptu, do „Hatszepsut” Petera Nadiga usiadłam pełna nadziei na interesującą lekturę. Nie rozczarowałam się, książkę czyta się fantastycznie, chociaż rzeczywistość znacząco przerosła moje oczekiwania. Okazało się, że o Egipcie wiedziałam do tej pory kapkę więcej niż nic, chociaż interesuję się nim od lat. Jak widać, człowiek uczy się przez całe życie. Oby tylko uczyć się z takich dobrych źródeł, jak książka Petera Nadiga.

Interesujące jest to, że przez pierwszych sto stron książki nie czytamy o życiu Hatszepsut, ale o trudach poszukiwania informacji o nim. Można powiedzieć, że dostępność źródeł jest odwrotnie proporcjonalna do tego, jak bardzo są one interesujące. Trudności wynikają z kilku powodów, z których najpoważniejszym jest to, że Totmes III (prawowity następca tronu, którego rządy przez długi czas przebiegały równolegle do rządów Hatszepsut) kazał po jej śmierci w większości miejsc zastąpić jej imię swoim własnym oraz imionami jego ojca i dziadka, jakby Hatszepsut nigdy nie istniała. Dużo problemów przysporzyły badaczom zawiłości języka egipskiego, który w znacznej mierze opiera się na skojarzeniach i interpretacji zestawów znaków, a przy badaniach hieroglifów ilu naukowców, tyle interpretacji. Ostatnią poważną przeciwnością jest przenikanie się w egipskich opowieściach postaci rzeczywistych z mitycznymi – według starożytnych Egipcjan bogowie ciągle kontaktowali się z ludźmi, ba! – bywali rodzicami wielu z nich, jak chociażby samej Hatszepsut, na co wskazują niektóre źródła. W takiej sytuacji udowodnienie rodowodów niektórych postaci jest wręcz niemożliwe.

Pozostając przy zagadnieniu źródeł na temat życia Hatszepsut, pragnę wspomnieć o budowniczych i twórcach malunków w budowlach, o których sporo się dowiedziałam z lektury książki Petera Nadiga. Do głowy nigdy mi nie przyszło, jak bardzo trudne i odpowiedzialne mieli oni zadanie i nie mówię tu o stawianiu piramid czy pałaców, ale o tworzeniu historii i przekazywaniu jej przyszłym pokoleniom. Problemy w interpretacji przekazów nie dotyczą bowiem wyłącznie naszych czasów, ale także samych budowniczych na dworach kolejnych faraonów, którzy musieli decydować o stopniu przenikania się świata ludzkiego i boskiego oraz konfrontować dotychczasowe przekazy z własną wiedzą i doświadczeniem.

Główna część książki poświęcona została życiu Hatszepsut, w podziale na kolejne etapy, które nieco rozjaśniają nam warunki życia na dworze faraonów. Historia rozpoczyna się od próby odpowiedzenia na pytanie o to, co właściwie zadecydowało o tym, że Hatszepsut została koronowana na władcę, skoro tak naprawdę tytuł ten się jej nie należał a Egipt posiadał prawowitego władcę oraz jego następców? Większość opowieści z życia Hatszepsut to opisy inskrypcji w świątyniach, inskrypcji, które pomimo starań Totmesa III udało się zachować do dzisiaj. Interesującą część stanowią krótkie biogramy najważniejszych osób, które w kolejnych latach znajdowały się w najbliższym otoczeniu Hatszepsut. Ciekawostką są również opisy budowli związanych z Hatszepsut, budowanych na jej cześć i polecenie, stanowiących nieocenione źródło wiedzy na temat życia królowej.

Peter Nadig w swojej pracy poświęconej Hatszepsut daleko wykracza poza ramy biografii, tworząc z książki panoramę zawiłości panujących w starożytnych egipskich wyższych sferach. Dowodem na to, że zagadnienie to jest o wiele bardziej skomplikowane, niż można by się spodziewać, może być chociażby mnogość tytułów należnych osobom rządzącym Egiptem. Świadomie nie użyłam słowa „faraonom”, ponieważ niekoniecznie oznacza ono „władcę”. W odniesieniu do samej Hatszepsut w różnych przekazach i na różnych etapach jej życia stosowano oba te pojęcia, a także: „król”, „Wielka Małżonka Królewska”, „regentka”, „pani”, „Władczyni Obydwu Krajów”, „Doskonały Bóg”. A przy tym wszystkim należy dodać, że termin „faraon” wcale nie jest równoznaczny ze słowem „król”, a niekiedy „regent” w swoich kompetencjach przewyższał ich obu. Żeby było jeszcze bardziej skomplikowanie, to wszystkie te trzy stanowiska mogły być sprawowane równie dobrze przez trzy różne osoby, jak i przez jedną. Czy wspominałam o pięciu kanonicznych imionach królewskich…?

Dla mnie bardzo ważnym elementem każdego naukowego i popularnonaukowego opracowania są przypisy i bibliografia. W „Hatszepsut” znajdziemy jedno i drugie. Odwołania odnoszą się zarówno do źródeł, jak i stanowią wyjaśnienie zagadnień wymagających dodatkowego objaśnienia. Plus, że są, minus, że na końcu książki, nie pod tekstem – wertowanie książki w poszukiwaniu odpowiedniego odnośnika jest zwyczajnie niewygodne. Druga ważna sprawa – bibliografia. Podzielona na dwie części: literaturę obcojęzyczną i opublikowaną również w języku polskim, za co wielki plus. Przyjemnym uzupełnieniem polskiego wydania „Hatszepsut” jest przedmowa autora do polskiego wydania, a także niewielka część poświęcona udziałowi polskich egiptologów w badaniach świątyni Hatszepsut w Deir El-Bahari (uwierzcie mi, ich wkład w te badania był naprawdę wielki!).

W ogólnym rozrachunku jestem bardzo zadowolona z lektury i polecam ją każdemu, kto interesuje się zagadnieniami starożytnego Egiptu.

Sylwia Tomasik