Bookeriada

Recenzja: Sławomir Cenckiewicz „Wałęsa. Człowiek z teczki”

„Moja książka nie jest efektem osobistego rozczarowania postacią, którą niegdyś jako młodzieniec podziwiałem, a później otwarcie krytykowałem. To nie jest ani skarga, ani zemsta. To jest wynik pracy zawodowego historyka, który może więcej niż inni badacze poświęcił czasu i uwagi na zbadanie skądinąd ogólnie dostępnych źródeł. Jest jednak pewna różnica pomiędzy mną a grupą historyków, którzy opisywali postać Wałęsy. Polega ona na tym, że oni oszczędnie dawkują znaną sobie prawdę (z braku odwagi i oportunizmu niekiedy ją – niestety – fałszując), a ja, wypchnięty z instytucji naukowych z powodu pisania prawdy, nadal gotów jestem ten sposób uprawiania nauki podtrzymywać”. Powyższa wypowiedź, a zarazem fragment książki Sławomira Cenckiewicza „Wałęsa. Człowiek z teczki” ujawnia motywacje autora oraz przekonania, które towarzyszyły mu podczas pisania wspomnianego tytułu.

„Wałęsa. Człowiek z teczki” to praca powstała w opozycji do filmu Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Cenckiewicz postawił sobie za cel ukazanie prawdziwego, w jego przekonaniu, oblicza ikony polskiej polityki oraz przeciwstawienie się, jak utrzymuje historyk, nachalnej i nieprawdziwej propagandzie towarzyszącej filmowi Wajdy. Najnowsza publikacja doktora habilitowanego stanowi próbę całościowego spojrzenia na postać byłego Prezydenta RP, począwszy od jego urodzin aż do czasów współczesnych. Publikacja ta jest zarówno chronologiczną biografią, jak również pogłębioną analizą subiektywnie wybranych postaw i zachowań polskiego noblisty. Demaskuje ona pomijane najczęściej w dyskursie publicznym zagadnienia oraz ukazuje postać Wałęsy w świetle dokumentów nieznanych szerszemu gronu czytelników oraz zeznań świadków z ówczesnego otoczenia Lecha Wałęsy.

Praca imponuje bogatą dokumentacją: wykorzystanymi w niej materiałami archiwalnymi, prywatnymi zbiorami autora, internetowymi i prasowymi artykułami, jak również zebranymi relacjami. Publikacje naukowe i źródłowe, ze względu na konstrukcję książki, autor ograniczył tym razem do najważniejszych. „Przyjęta przeze mnie formuła – książki publicystyczno-historycznej, pozwala na postawienie dalej idących hipotez, opinii i ocen, niż robiłem to we wcześniejszych stricte naukowych monografiach, w których obowiązują inne zasady” – tłumaczy autor w komentarzu podsumowującym publikację.

Wydaje się jednak, iż przyjęta formuła stanowi największą słabość publikacji, w której niemal na każdej stronie wyczuwa się głęboką niechęć autora do tytułowej postaci. Cenckiewicz sytuuje się w gronie „prawdziwych” historyków, którzy mają odwagę bezkompromisowo badać przeszłość byłego lidera „Solidarności”. Równocześnie wyklucza on i krytykuje inaczej myślących (jak na przykład profesora Antoniego Dudka), którzy wskazują, iż Wałęsa jest istotną postacią najnowszej historii Polski i pożądane byłoby ukazywanie jego sylwetki w sposób zróżnicowany, a więc z uwydatnieniem zarówno tych ciemnych, jak i jasnych kart w życiorysie.

W pracy „Wałęsa. Człowiek z teczki” tych jasnych kart po prostu nie ma. Dominuje skrajny subiektywizm, radykalizm i ogromna surowość w formułowanych sądach. O ile postawa taka mogłaby jeszcze budzić zrozumienie w rozdziałach, w których autor dowodzi za pomocą przedstawionych dokumentów agenturalnej przeszłości Wałęsy, o tyle trudno znaleźć dla niej uzasadnienie w opisach dzieciństwa i środowiska rodzinnego. Cenckiewicz uwydatnia wszelkie przejawy słabości Wałęsy i jego rodziny, próbując dowieść tezy, iż Wałęsa nie miał dobrych wzorców z domu. Jednak poszczególne przykłady, którymi posługuje się historyk, brzmią mało wiarygodnie, by nie rzec groteskowo: matce byłego lidera „Solidarności” zarzuca on, iż wprawdzie modliła się przy wiejskiej figurce Matki Boskiej, ale za to rzadko chodziła do kościoła na msze święte, w relacji z ojczymem doszukuje się późniejszego konformizmu Wałęsy (czyni to za Pawłem Zyzakiem), rodzeństwo przedstawia jako skłócone i podzielone, a samego Wałęsę jako chłopca, który często wdawał się w bójki, miewał problemy w szkole i nigdy niczego nie czytał. Im Wałęsa starszy, tym kaliber oskarżeń staje się poważniejszy: ukrywany nieślubny syn, który zginął tragicznie w wieku czterech lat czy płatne donosy na przyjaciół i znajomych. Za oskarżeniami idzie też odpowiednia nomenklatura, którą posługuje się autor. I tak Wałęsa w pracy Cenckiewicza określany jest jako: „niewolnik”, „płatny donosiciel”, „człowiek z martwą duszą i sumieniem zabalsamowanym przez specjalistów od kłamstwa i służb specjalnych”, „starzec bez przyszłości”, „nasza ikona”.

W swojej książce Cenckiewicz poddaje także miażdżącej krytyce film Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. O samym reżyserze pisze z przekąsem „mistrz” Wajda; Dorotę Wellman wcielającą się w filmie w rolę Henryki Krzywonos określa mianem „TVN-owskiej gwiazdeczki i beztalencia aktorskiego”, natomiast samą produkcję podsumowuje następująco: „<Porzućcie wszelką nadzieję> – ten wers z <Piekła> Dantego powinien być umieszczany przed wejściem do wszystkich kinowych sal, w których film Wajdy będzie wyświetlany. Nie ma nadziei ani dla Wałęsy, ani dla twórców obrazu, którzy z piekielną zaiste zajadłością przez sto minut zmuszają widza do uwierzenia, że hulaj dusza, piekła nie ma. Z konfidenta SB można zrobić bezinteresownego ofiarnika, nieposiadającego nic poza roboczą kufajką. Z tchórza, który zawsze stawał po stronie silniejszego – jedynego, który wbrew uciekającym tłumom samotnie rzuca się na oddziały ZOMO. Z kapusia naprowadzającego SB na jej ofiary – bohatera skaczącego na pomoc miażdżonemu przez gąsienice czołgu koledze”.

„Wałęsa. Człowiek z teczki” miała być książką demaskatorską, ostrą, odkrywczą, nowatorską. Książką, jakiej jeszcze nie było. Miała stanowić kontrapunkt do filmu Wajdy. Miała być odpowiedzią na zalew nieprawdziwych informacji dotyczących byłego lidera „Solidarności”. Miała wreszcie obalić mit Wałęsy. Odnosi się wrażenie, iż zamierzenia te nie powiodły się. Autor przywołuje w swojej pracy wyłącznie te przykłady, które pasują do jego z góry przyjętej tezy. Wydaje się, iż nawet jak na publicystykę, czytelnik wyczuwa za dużo zacietrzewienia i otrzymuje zbyt wiele nachalnych komentarzy. A wystarczyłoby więcej dystansu do tytułowej postaci, trzeźwego spojrzenia, wyłączenia emocji i chłodnej analizy, żeby książka – wbrew zapewnieniom autora – nie przypominała zemsty ani skargi.

Ewelina Tondys