Bookeriada

RECENZJA: WILKIE COLLINS, "KSIĘŻYCOWY KAMIEŃ"

Wielką przyjemność sprawiło mi ostatnio poznańskie wydawnictwo Zysk i S-ka, wypuszczając na rynek polski pierwsze wydanie klasycznej powieści detektywistycznej Wilkiego Collinsa pt. Księżycowy kamień. To porywająca swoim nastrojem historia diamentu, zdobiącego czoło hinduskiego posągu Boga Księżyca, a zrabowanego przez oficera wojsk brytyjskich w trakcie walk w 1799 roku w Indiach.

Książka zaczyna się opowieścią snutą przez majordomusa arystokratycznej rodziny angielskiej, która weszła w posiadanie obciążonego klątwą boga Wisznu kamienia. Zachowany duch dickensowskiej przygody, doskonała umiejętność obserwacji obyczajów, połączenie zachwytu orientem z klasyką europejskiej kultury pisarstwa i humoru angielskiego w porywającym tłumaczeniu Jerzego Łozinskiego sprawiają, że pozycje te czyta się jednym tchem, choć oddech ten musi być długi, bo powieść do kieszonkowych nie należy.

Nawet mimo tego, że miejscami korekta nie stanęła na wysokości zadania, również strona estetyczna wydania, stylizowana okładka i zdobione płótno potęgują przyjemność w obcowaniu z tą prawie dwustuletnią opowieścią. Dominuje w niej spokój obserwatora, w tym wyważającego każde słowo miłośnika Robinsona Cruzoe i tytoniu, który w chwilach im poświęconym odnajduje spokój i porządek niemalże antyczny. I poprzez ów spokój, miejscami wydaje się, że mamy do czynienia również z najwyższej klasy prozą poetycką, pozwalającą nam przenieść się do posiadłości angielskiej gdzieś nad brzegiem morza, otoczonej surowymi krajobrazami, ruchomymi piskami i spokojem, może za bardzo pozornym…

Intryga, nie ilość pościgów, nie przerażające zbrodnie, ale potęga ludzkiego pragnienia, a więc chęć zarówno zdobycia, jak i odzyskania diamentu, kreślą przed nami obraz fascynującej zagadki kryminalnej. Tu każda emocja gra swoją rolę i każdy gest, każdy drobiazg, pod warunkiem, że dostrzeżony przez wnikliwego obserwatora, stanowić może klucz do rozwiązania zagadki. „Księżycowy kamień” świeci mocniejszym blaskiem, gdy ani jednej kartki nie przrzucamy beznamiętnie.

Joanna Roś