Bookeriada

Subiektywne Imperium Literackie: O (nie)ciekawym przypadku Stephenie Meyer

Wiem, wiem, wiem — wampir wampirowi nierówny, sympatie nastolatek (lub starszych czytelniczek przeważnie) także są przeróżne, a nie każdy pisarz musi mieć talent na miarę Dostojewskiego czy Prusa. Każdy czyta to, co lubi — świetnie. Moje koleżanki także mają swoje sympatie literackie i bardzo często sięgają po sagę Stephenie Meyer pt. Zmierzch, która od dłuższego czasu cieszy się ogromną popularnością, zwiększoną także dzięki serii filmów.

Jakiś czas temu podjęłam próbę lektury wampirycznej sagi i muszę się przyznać, że od tamtej pory szczerą niechęcią darzę Edwarda, jego wybrankę oraz cały świat wykreowany przez autorkę. Dlaczego? Cóż… Z całym szacunkiem dla miłośników Cullenów — jest kilka spraw, przez które sagę Meyer obchodzę szerokim łukiem. A przedstawię tylko trzy najważniejsze.

Jeden: coście ludziska wampirom uczynili?!

Kiedy pada hasło „wampir” ciąg skojarzeniowy wygląda mniej więcej tak: krwiopijca działający nocą, lubi krew — najlepiej pięknych dziewic, ostre kły, chorobliwie blada twarz, czarny płaszcz, często awersja do czosnku, kołka osinowego oraz słońca (wiadomo — słoneczko zabija!).

Wampir zajmuje niezwykle ważną rolę w kulturze jako postać tajemnicza i odzwierciedlająca niepokój przed czymś nieznanym, choć jednocześnie kuszącym. Jego postać pozwoliła także na stawianie pytań natury czysto filozoficznej. Dracula Brama Stokera z XIX wieku zapoczątkował fascynację tym tematem i był dziełem przełomowym, gdyż w przekonujący sposób analizował przerażającą, mroczną i fascynującą postać tytułowego wampira. Wszystkie, bardziej lub mniej udane, dzieła w jakiś sposób nawiązują do tego, co stworzył Stoker. Dzięki niemu wampir na dobre wkroczył w masową wyobraźnię i najwyraźniej nie zamierza się z nią rozstawać.

Drugie nazwisko, które wiąże się z rozkwitem popularności nocnego krwiopijcy, to Rice. Anne Rice, autorka m.in. Wywiadu z wampirem, nie boi się stawiać pytań natury czysto filozoficznej. Jej Kroniki wampirów to rozważania na temat utraty człowieczeństwa, istoty zła i zagadnień egzystencjalnych. Wampir nie może się więc w pełni cieszyć beztroskim życiem trwającym całą wieczność — jego obraz jest bardzo skomplikowany oraz niejednoznaczny.

I w ten sposób otrzymujemy klasyczną ikonę grozy, która dzięki Stephenie Meyer przeszła dość szokującą przemianę. W co? Hm… Dobre pytanie.

Wampiry w wykreowanym przez nią świecie nie są przerażającymi dziećmi nocy — wyklętymi, skazanymi na samotność i odrzucenie. Ich wampiryzm staje się pożądaną cechą, która tylko dodaje im atrakcyjności. Rodzina Cullenów to „piękni, wiecznie młodzi”, posiadający znakomitą garderobę (równie dobry gust), cudowne samochody oraz imponujący dom. Budzą podziw, fascynację, ale na pewno nie odrazę czy niechęć. Oczywiście nie przeżywają też głębokich niepokojów egzystencjalnych, bo wampiry są tu fajne (z drobnymi wyjątkami — jakaś akcja musi być) i oswojone. Nie krzywią się na widok czosnku, a promienie słońca dodają im tylko blasku — dosłownie, gdyż wtedy po prostu ich ciało lśni. Milutkie i nieszkodliwe istoty, które humanitarnie żywią się małymi zwierzątkami i wzbudzają sympatię mieszkańców Forks. Podejrzewam, że Dracula nie byłby zachwycony swoimi współczesnymi kuzynami. Pewnie na ich widok nawet samodzielnie by się zakołkował.

Po drugie: co(ś) się dzieje?

Są książki, które nie potrzebują fajerwerków — wystarczą im błyskotliwi bohaterowie, nowatorska forma lub zaskakujące przemyślenia. Kiedy jednak tworzy się utwór, przeznaczony dla młodych czytelników COŚ się musi dziać — jak np. w Harrym Potterze czy bardzo szanowanym Władcy Pierścieni. A działo się naprawdę dużo, sensownie, ciekawie i logicznie. Zaś w sadze Meyer brakuje takich emocji. Większość stron to zachwyty nad „boskim”, „nieziemskim”, „przystojnym” Edwardem oraz niezbyt pasjonujące rozważania Belli na temat ich związku. Nawet trójkąt miłosny nie wzbudził we mnie zainteresowania — jest nudny, nijaki, stworzony na siłę, bo Bella musi się przede wszystkim zajmować analizowaniem zalet wampira. Jej desperacja szybko męczy.

Pojawiają się też czarne charaktery, ale nie są tak wyraziste, tak pamiętne, jak choćby Voldemort. Przychodzą, odchodzą — na tym kończy się ich rola.

Również główni bohaterowie są drętwi, nudni — nie wiem jak inaczej to nazwać, ale nie wzbudzili we mnie sympatii. Coś może przeżywają. Może. A może to tylko złudzenie. Ich problemy są powierzchowne: Bella nie martwi się tym jak budować związek na sprzecznych fundamentach; nie myśli o różnicy doświadczeń życiowych ani o tym, iż stanowi potencjalne danie główne dla Edwarda. Jej ukochany jest piękny, atrakcyjny; ona zaś do bólu przeciętna i nudna — ale razem im dobrze, więc nie przejmujmy się drobiazgami. Dręczy mnie jednak pytanie: co on widzi w kimś takim jak Bella?! Zacytuję słowa moich koleżanek: „Ona jest pozbawiona honoru i godności ludzkiej” i „Nie ogarniłam tej gupoty” (w drugim cytacie pisownia oryginalna).

A tak przepraszam, miłość, liczy się wnętrze i te sprawy. A ja taka niewrażliwa na siłę uczucia łączącego brokatowego przystojniaka i depresyjną nastolatkę… Dziwne tylko, że chyba takich sceptyków jest więcej, bo w sieci krążą przeróżne obrazki, a wiele z nich ma podpis „I tak lepsza historia miłosna niż Zmierzch”… Naprawdę są warte zobaczenia.

Także dialogi momentami rażą sztucznością lub są dosłownie o niczym. Bo żeby napisać dobrą i ciekawą książkę trzeba mieć solidny warsztat pisarski. Pisarz, który ma pomysł z opisu parzenia kawy potrafi zrobić fascynujący spektakl. U Meyer nawet gdy dochodzi do „epickiego” finału to człowiek ma wrażenie, że i tak nic się nie dzieje, a wszystko jest sztuczne i dodane na siłę żeby stworzyć kolejne tomy, które sprzedadzą się w wielomilionowym nakładzie.

O ile w ogóle dotrwa do końca.

Trzy: nowatorskie — serio?!

Niektórzy bronią Zmierzchu w ten sposób, że jest czymś nowym. Wydaje mi się, że zyskał popularność tylko dlatego, ze wstrzelił się w odpowiednią tematykę i grupę — ostatnio nie pojawiało się zbyt dużo wampirycznych historii z romansem w tle, a książki Rice nie są lekturą łatwą i beztroską. Dopiero po wybuchu edwardomanii w księgarniach znalazło się mnóstwo nowych romansów połączonych z motywem atrakcyjnego krwiopijcy, choć miłosny trójkąt między śmiertelniczką i dwoma niezwykłymi konkurentami pojawia się już w 1991 za sprawą cyklu Pamiętników wampirów.

Meyer chętnie korzysta z wyświechtanych klisz kulturowych: przeciętna nastolatka, która okazuje się być obiektem zainteresowania idealnego Edwarda to ucieleśnienie marzeń tysiąca zwykłych czytelniczek, które czekają na swojego lśniącego w promieniach słońcach wampira — gorzej, jeśli zaczynają żyć tym wyśnionym życiem i zapominają o rzeczywistości. Jakie jeszcze motywy, znane od wieków, wykorzystuje autorka? Miłość niemożliwa — coś jak w przypadku Tristana i Izoldy, miłość silniejsza niż śmierć — skojarzenia z historią Romea i Julii? Walka z przeciwnościami losu, by ostatecznie połączyć się z ukochanym — tysiące romansów, harlequinów i klasycznych powieści. Czy muszę dodawać coś więcej?

Zamiast zakończenia…

To tylko trzy elementy, które najbardziej mnie zirytowały trakcie lektury. A na sam koniec…

Bella cierpiąca po stracie brokatowego chłopaka:

„Byłam niczym osamotniony księżyc – satelita, którego planeta wyparowała w wyniku jakiegoś kosmicznego kataklizmu. Mimo jej braku, ignorując prawo grawitacji, uparcie krążyłam wokół pustki po swojej dawnej orbicie.”

Bella użalająca się (jak zawsze…):

„Obie wskazówki zegara sterczały już pionowo ku górze, a ja nie pokonałam choćby połowy dystansu. Widziałam, że się spóźniłam. Byłam beznadziejną ofermą. Byłam jedynie słabym, żałosnym człowiekiem, a swoją niezdarność miałam przepłacić rychłą śmiercią.”

Natchniony poetycko Edward kontra prozaiczna ukochana psująca moment:

„– Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło, poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens.
Chciałam mu wierzyć. Tyle że opisał, jak wyglądał mój świat bez niego, a nie na odwrót.
– Kiedyś twoje oczy przyzwyczają się do ciemności – wymamrotałam.
– W tym cały problem – jakoś im to nie wychodzi.”

Sylwia Kępa

 

Grafika