Bookeriada

Wywiad: Berlin już mi się znudził. Rozmowa z Magdaleną Parys

Magdalena Parys – urodziła się w Gdańsku. Jako dziecko wyemigrowała z rodziną do Berlina Zachodniego. Jest absolwentką pedagogiki i polonistyki na Uniwersytecie Humboldtów. Przez kilka lat zajmowała się pracą naukową w obszarze studiów porównawczych, jednak ostatecznie porzuciła to zajęcie, by całkowicie skupić się na pisarstwie. Współpracowała między innymi z: „Gazetą Wyborczą”, „Dialogiem”, „Pograniczami”, „Zwierciadłem” czy „Kurierem Szczecińskim”. Jej debiutancka powieść „Tunel” z 2011 roku zdobyła w Austrii literacką nagrodę Złotej Sowy oraz znalazła się wśród książek nominowanych do Paszportu Polityki i nagrody Angelus. W 2014 roku ukazała się kolejna powieść pisarki, a zarazem pierwsza część znakomitej berlińskiej trylogii o komisarzu Kowalskim, zatytułowana „Magik”. Podczas tegorocznych targów książki w Londynie Magdalena Parys została wyróżniona za „Magika” Europejską Nagrodą Literacką (po Jacku Dukaju „Lód” 2009 oraz Piotrze Pazińskim „Pensjonat” 2012).

Autorka mieszka z rodziną w Berlinie.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani: „Tunel” to książka, którą musiałam napisać, a „Magik” to książka, którą chciałam napisać. Czy mogłaby Pani rozwinąć tę wypowiedź?

„Tunel” to książka osobista, wydarzenia i obserwacje, które gromadziły się we mnie przez lata i które nagle pod wpływem impulsu zaczęłam przelewać na papier. Wylewały się ze mnie jak lawa, musiały być spisane. Natomiast „Magik” to książka świadoma, wynikająca z buntu i niezgody na to, co wokół.

Skąd pomysł na thrillery polityczne osadzone w czasach żelaznej kurtyny z odniesieniami do współczesności i realistycznie nakreślonym Berlinem? Ta idea jakoś powoli u Pani kiełkowała, rozwijała się latami czy przyszła nieoczekiwanie?

Zdecydowanie coś, co rozwijało się latami i musiało okrzepnąć. Nie jestem zgrzybiałą staruszką, ale świetnie pamiętam Berlin lat osiemdziesiątych, przekraczanie granicy polsko-niemieckiej i tej między Berlinem Wschodnim i Zachodnim. Dwa odmienne byty. Dlaczego Berlin? Bo żadnego innego miasta tak dobrze nie znam i w żadnym nie mieszkałam tak długo. To miasto mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, dojrzewania. Przeżyłam w nim upadek muru i połączenie Wschodu z Zachodem. Tak więc pisanie o tym mieście to coś naturalnego, wynikające z tego, że mieszkam tutaj od ponad trzydziestu lat. Natomiast dlaczego polityczne? Nie wiem. Nie zaplanowałam tego z ołówkiem w ręku. Może dlatego, że pisanie o tym mieście jako mieście miłości jakoś nie do końca do niego nie pasuje, prawda? Tu każdy kamień ma  swoją krwawą historię i to wcale nie w przenośni. Osobiście chciałabym pisać o miłości albo najzwyczajniej powieści obyczajowe, ale jakoś mi nie wychodzi. Wydawczyni „Magika” mówi o mnie „zwierzę polityczne”. Nie podoba mi się to określenie, ale chyba coś w nim jest, skoro nie potrafię zbyt długo rozmawiać o pogodzie. Moje seriale to głównie wywiady z politykami i debaty polityczne.

„Magik” to wielowątkowa, polityczno-sensacyjna powieść, której akcja toczy się przede wszystkim w Berlinie i Warszawie. Dziennikarka i komisarz podejmują się próby rozwikłania śmierci opozycjonisty zamordowanego w latach osiemdziesiątych. Czy od razu zakładała Pani, że ma to być trylogia?

Nie miałam pojęcia, że powstanie z tego trylogia. Jest jednak tyle zdań, których Kowalski i Dagmara Bosch jeszcze nie wypowiedzieli, że muszę im dać na to szansę w następnych tomach. Na razie jednak muszę od nich odpocząć. Właśnie skończyłam książkę, która nie jest kontynuacją „Magika” i zabieram się za kolejną, która jest tak odmienna od tego, co pisałam dotychczas, że aż sama się boję. I cieszę. Nie znoszę rutyny. Berlin też mi się już znudził i muszę od niego na chwilę odejść, pobiegać po innych europejskich miastach.

Jak opisałaby Pani „Magika” jednym zdaniem?

Mogę powiedzieć tylko z punktu autora: Straszna mordęga.

Czy któraś z wykreowanych przez Panią powieściowych postaci jest Pani szczególnie bliska i dlaczego?

Kocham kobiety, ale wolę pisać z perspektywy męskiej.

Komisarz Kowalski – trudny i prawie tak samo intrygujący jak mój partner życiowy. Ale największą frajdę sprawia mi kreowanie postaci drugoplanowych, jak na przykład komisarz Flatow.

Od jak dawna koncentruje się Pani na pisarstwie? Co o tym ostatecznie zadecydowało?

Odkąd pamiętam, pisałam pamiętniki, wiersze, opowiadania i małe formy literackie. Nie sądziłam jednak, że kiedykolwiek stać mnie będzie na napisanie 600-stronicowej powieści. Nie podejrzewałam się o taką determinację. Któregoś dnia, pisząc doktorat, zrozumiałam, że po prostu umieram z nudów i rzuciłam to. Coś kazało mi usiąść i zacząć pisać inaczej, z pasją. Tak napisałam „Tunel”.

 

Jakich autorów czyta Pani najchętniej? Czy jakaś książka w ostatnim czasie szczególnie zapadła Pani w pamięć?

Czytam bardzo dużo. Ostatnio przeczytałam jeszcze raz całego „Sherlocka Holmesa” Doyla, „Drakulę” Brama Stokera i „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde. Z współczesnych „Dracha” Szczepana Twardocha, jego dziennik, „Dziady” Pawła Goźlińskiego i „Moją walkę” Knausgarda, no i oczywiście „NieObcy” – zbiór opowiadań polskich autorów na święta. Właśnie zabieram się za „Ziemię obiecaną” i odświeżam najważniejsze książki Heinricha Bölla, którego kocham miłością bezwarunkową. Oczywiście czytam też zawodowo. To pochłania sporo czasu. Aby napisać powieść, do której się właśnie przymierzam, jestem zmuszona czytać przez dwa miesiące non stop książki strategiczne dotyczące drugiej wojny światowej. Taki „Drakula” czy „Portert Doriana Graya” to prawdziwe antidotum po czymś takim. Najlepiej odpoczywam przy klasykach angielskich i… przy Marku Krajewskim.

Czy jest ktoś na świecie, kogo opinia na temat Pani książki byłaby dla Pani niezmiernie ważna?

Najważniejsza opinia? To zdanie mojego ojczyma i ojca. Mój ojczym jest bezwzględnie surowy, a tata zawsze się boi czytać to, co napisałam, bo jak coś jest nie po jego myśli, to odbiera to jako osobistą porażkę. W efekcie moje książki czytają wszyscy jego znajomi i przyjaciele i dopiero kiedy usłyszy od nich, że jak to możliwe, że jeszcze nie przeczytał moich książek, zabiera się sam do czytania. Prawda jest też taka, że czytam mu przez telefon po 30 stron, testuję na nim każdy pomysł. Niezwykle liczę się też ze zdaniem zaprzyjaźnionego krytyka literackiego z Krakowa. To prawdziwa siekiera. Przede wszystkim słucham jednak samej siebie. Jestem uparta jak osioł i biję się o każdy wyraz z redaktorami.

Czy w przypadku niemieckiego i polskiego rynku książki można mówić o pewnych podobieństwach, czy raczej są to diametralnie odmienne byty? Jak postrzega to Pani z perspektywy twórcy?

To dwa zupełnie inne światy. Spotkania z czytelnikami w Niemczech to czytanie długich fragmentów i publiczność, która po spotkaniu nie wychodzi, lecz prosi o bis. Spotkania w Polsce to ciągłe niespodzianki, dużo osobistych pytań i sporo polityki . Uwielbiam i jedno, i drugie. Dla mnie, autorki, czytelnik to świętość. Wszystko im zawdzięczam. Fakt, że czytają to, co mi przyszło do głowy, zadziwia mnie niezmiennie od lat i wypełnia olbrzymią wdzięcznością.

Jeśli chodzi o rynek książki, to polski i niemiecki różnią się pod każdym względem. Tak długo jak w Polsce nie zostanie wprowadzona ustawa o książce, będziemy mieli do czynienia z powolnym umieraniem tego rynku i spadkiem czytelnictwa. Niemcy to potęga czytelnicza, olbrzymi rynek. W Polsce mamy olbrzymi rynek i cudownych czytelników, ale rządzi chaos i wolna amerykanka. Książka dla rządzących i dla mediów to coś jak mydło czy proszek do prania, rzecz niemal nieistniejąca, deficytowa. Zawsze okrojone szpalty i ostatnia strona albo program o pierwszej w nocy, gdy naród śpi. W polskich mediach jeszcze nikt tak naprawdę na poważnie nie zainwestował w książkę, nie odważył się stworzyć dla niej programu na dużą skalę w mediach mainstremowych. Wciąż słyszę, że to się nie opłaca. Tak, teraz się nie opłaca, ale za kilka lat przyniesie niebagatelne owoce, bo czytać to znaczy myśleć. Przeliczanie kultury wyłącznie na pieniądze to początek końca. Dzisiaj w Europie nie można sobie pozwolić na ogłupianie narodu. Każda nacja, którą karmi się sieczką medialną i nie inwestuje w jej duchowy rozwój, to w efekcie nacja, która nie chodzi na wybory, emigruje i stoi obok, gdy stawka idzie o nią samą, czyli o wszystko. W Niemczech jest zupełnie na odwrót, książka to dobro narodowe i tak się do tego podchodzi. Nikt nie zaśmieje się ze stawiania sprawy w ten sposób i nie będzie widział w „dobru narodowym” patosu. Zawsze znajdzie się miejsce na kulturę w gazecie i w telewizji. Prezydent Gauck publicznie pokazuje się z książkami, uczęszcza na spotkania z pisarzami. Poza byłą minister profesor Omilanowską jeszcze nigdy nie widziałam w Polsce polityka z książką. Chyba że z propagandową książką swojego lidera partyjnego.

Co robi Pani najchętniej, kiedy nie pisze?

Spędzam czas z dziećmi, staram się im wynagrodzić długie miesiące, kiedy jestem zamknięta w swoim świecie i zamęczam ich opowieściami o książce. Poza tym wyjeżdżam z mężem do Wenecji albo do Florencji. Kilka razy do roku zwiedzamy Europę, ale zawsze wracamy do Włoch, bo rok bez Wenecji to rok stracony.

I ostatnie pytanie: kiedy można spodziewać się kolejnego tomu berlińskiej trylogii?

Najpierw ukażą się dwie inne książki. Druga część „Magika” ukaże się nie wcześniej, jak w 2017/18 roku.

Bardzo się zatem cieszę na Pani dwie nowe książki i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Ewelina Tondys

Fot. Maria Kossak