Bookeriada

Recenzja: Michael Kodas, „Zbrodnie na Evereście”

Alkohol, kradzieże, kłótnie, gwiazdorzenie, choroby weneryczne, alfonsi i prostytutki, narkotyki, tłok, tony zalegających śmieci, bójki, gangi, groźby. To nie opis imprezy, która wymknęła się spod kontroli – taki obraz sytuacji na najwyższej górze świata wyłania się z książki „Zbrodnie na Evereście”. A to dopiero początek.

Gdy w lipcu recenzowałam książkę „Wszystko za Everest”, byłam przerażona historią z 1996 roku. Pisałam wtedy, że to góra ustala reguły gry, do których wszyscy muszą się dostosować. Oczywiście w pewnym sensie nadal tak jest, ale Kodas przekonuje, że największym wrogiem są tam… ludzie, a dobre zwyczaje panujące jeszcze w latach 90. są już przeszłością. W 2003 roku bardzo ubolewał nad tym Edmund Hillary*, który krytykował everestową machinę biznesu i współczesne podejście wspinaczy.

Trzeba przyznać, że konstrukcja „Zbrodni…” sprawia, że książkę czyta się jak dobry kryminał lub powieść sensacyjną, ale z tą różnicą, że wszystko wydarzyło się naprawdę, a stawką było i jest ludzkie życie. W książce prowadzone są dwa główne i przeplatające się wątki: pierwszy z nich to historia doktora Nilsa Antezany oraz późniejsze śledztwo zmierzające do wyjaśnienia przyczyn jego śmierci, drugi to relacja z wyprawy autora (w tym opis przygotowań, przebiegu oraz wydarzeń po powrocie z Katmandu). Niejako „przy okazji” pojawiają się inne, poboczne (ale istotne!) wzmianki oraz korowód ciekawych postaci i ich opowieści. Biorąc pod uwagę nasze osiągnięcia, chyba nikogo nie zdziwi fakt pojawiania się nazwisk polskich wspinaczy. Z drugiej strony autor przytacza również historię „goszczącej na okładce Playboya polskiej dziennikarki” i zestawia ją z Szerpą, który ogłosił, że pozował nago do zdjęć na szczycie. Sama zainteresowana odniosła się do tego w swojej książce**. 🙂

Dużym plusem jest to, że Kodas tylko kilka razy wspomina wielokrotnie opisywane wydarzenia z 1996 roku (np. porównując przewodników Halla i Lisiego – pierwszy zginął, ponieważ nie zostawił umierającego klienta, drugi porzucił Antezanę, przyczyniając się do jego śmierci), a skupia się na kolejnych latach i porusza różnorodną tematykę. Od zachowania ludzi w momencie konieczności udzielenia komuś pomocy, przez życie codzienne w bazie, szerokie opisanie zmian w rozumieniu zasad wspinaczki, przykłady przewodników, oszustwa związane z butlami tlenowymi, robienie biznesów na ME (w tym ciekawostka – do tego zalicza się większość akcji sprzątania góry, o których co jakiś czas głośno w mediach), nietypowe wejścia, wydarzenia i prowokacje (polecam historię o jamniku Daisy!), problem nadużywania sterydów i wiele, wiele innych. To, co tam się wyprawia, przechodzi ludzkie pojęcie. Oczywiście nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, a wystarczy przytoczyć historię o Szerpach. Wśród nich jest tylko kilka śliwek robaczywek, ale ich zachowanie skutecznie buduje negatywną opinię o wszystkich.

Jakie zbrodnie popełniane są na Evereście? Kradzież sprzętu w normalnych warunkach może spowodować straty pieniężne i nerwy – tam sprawy mają się już inaczej. Autor opowiada o plądrowaniu namiotów, które niekiedy są traktowane jak szwedzki stół. Z jednej strony mamy kompletnie nieprzygotowanych wspinaczy, którzy żerują na wyposażeniu innych, z drugiej brak chęci współpracy między wyprawami komercyjnymi. Samo pojęcie zbrodni wydaje się tu znacznie szersze. Opowiadanie kłamliwych historii o udanych wejściach nie jest groźne, ale co w momencie, gdy ktoś uznaje taką osobę za godnego zaufania przewodnika? Być może właśnie to zgubiło Nilsa Antezanę. Autor opisuje więcej przykładów zbrodni, a ogólne wrażenie sprowadza się do tego, że trzeba być czujnym na każdym kroku, i to już w momencie rozpoczęcia planowania wyprawy.

Książki o Evereście są zwykle ozdobione zapierającą dech w piersiach fotografią szczytu – Wydawnictwo Sklepu Podróżnika postawiło na skromną grafikę, przez co „Zbrodnie na Evereście” mogą tonąć wśród pięknie wydanych tytułów o tej tematyce (ze szkodą dla osób wybierających książki po okładce). W moim odczuciu są tylko dwie rzeczy, które nieco „psują” książkę: momentami zbyt lekki styl, przez który pojawiają się wątpliwości związane z wiarygodnością przytaczanych słów oraz kilka błędów w tekście (literówki, brakujące wyrazy***). Nie ma tego dużo, ale warto byłoby zrobić ponowną korektę, gdyby planowano kolejne wydania, bo to książka dla każdego, kogo nie zadowala oglądanie zachwycających zdjęć i filmów z wypraw; dla osób, które chcą wiedzieć więcej i odkryć drugą stronę medalu.

*W 1953 roku wraz z Tenzingiem Norgayem dokonał pierwszego wejścia na ME w historii.
** Martyna Wojciechowska, Przesunąć horyzont. Nowe wydanie, Warszawa 2015.
*** Kilka przykładów, żeby nie być gołosłownym: „(…) wywrócone w głąb czaski” (s. 212), „Mam nadzieję, że zamierasz zakończyć karierę” (s. 236), „najwyższe odznaczenie (…), które przyznaje się znaczące dokonania” (przypis na s. 306).

Alicja Sikora