Bookeriada

Wywiad: Człowiek mnie obchodzi najbardziej. Rozmowa z Zośką Papużanką

O złożoności relacji międzyludzkich oraz o tym, czym jest pisanie, rozmawiam z Zośką Papużanką.

Zośka Papużanka (ur. 1978) z wykształcenia jest doktorem teatrologii. Pracuje jako nauczycielka języka polskiego. Jest autorką tekstów piosenek wykonywanych w krakowskich kabaretach i spektaklach Teatru Lalki i Aktora Parawan. Jej debiutancka powieść „Szopka” była nominowana w 2012 roku do Paszportu Polityki, Nagrody Literackiej NIKE 2013 oraz okrzyknięta jednym z najgłośniejszych debiutów ostatnich lat. Najnowsza powieść „On” (kliknij, by przeczytać naszą recenzję) ukazuje się nakładem Znak Literanova. Autorka mieszka w Krakowie z mężem i dwoma synami.

„On” to kolejna po „Szopce” powieść o pewnej dysfunkcjonalności polskiej rodziny. Co, w Pani ocenie, jest nie tak z polskimi rodzinami?

Każda rodzina na świecie składa się z ludzi. Ludzie starają się ze sobą funkcjonować; tym bardziej się starają, o ile są sobie bliscy, i tym trudniej im funkcjonować, im są sobie bliżsi. To się udać nie może idealnie, bo jesteśmy różni w sprawach zasadniczych, a bliskość nie pozwala nam na pełną szczerość. Myślę, że ta sprawa dotyczy każdej rodziny, nie lubię metonimii i wpychania polskości tam, gdzie jest człowiek po prostu.

Pisze się podobno o tym, co najbardziej człowieka obchodzi. Jeśli popatrzeć na to z tej perspektywy, co „obchodziło” Panią najbardziej w „Szopce”, a co w powieści „On”?

Człowiek mnie obchodzi najbardziej. Nie tylko przy okazji pisania książki, w ogóle człowiek mnie obchodzi najbardziej. Człowiek niedoskonały – i przez to interesujący. A najbardziej interesujący w relacjach z innym człowiekiem. Śledzić te relacje, sprawdzać w nich siebie i innych, śmiać się z siebie i sobą się martwić – to jest najbardziej interesujące.

Dlaczego niemal wszyscy dorośli mężczyźni przedstawieni w Pani najnowszej powieści są kompletnie niewidzialni i pozbawieni znaczenia? Czy to ma jakiś związek z głoszonym aktualnie dość powszechnie kryzysem męskości?

Większość dorosłych mężczyzn z mojej powieści to ojcowie dzieciaków z mojego pokolenia – ojcowie, którzy rzeczywiście byli niewidzialni, bo chyba tak chcieli. Pracowali, wracali do domu, jedli obiad i tyle. Ale to nie był żaden kryzys – oni świadomie wybierali to, co było dla nich wygodniejsze, nie chcieli spełniać żadnych ról społecznych poza przynoszeniem pierwszego pieniędzy do domu. I nie spełniali. Kryzys? Raczej kobiecość przeżywała wtedy kryzys, mężczyźni przeżywali tryumf. Ale tu mowa o latach 80., nie wiem, dlaczego łączyć to z czasami współczesnymi. Dzisiaj większość mężczyzn, których znam, a którzy należą do tego pokolenia lat 80., odrzuca rolę ich niewidocznych ojców – angażują się w życie rodzinne, są wspaniałymi mężami i ojcami, są twórczymi ludźmi, kobiety w ich towarzystwie kwitną. Pyta mnie Pani o kryzys mężczyzn z pokolenia dwudziestolatków? O chłopców w sweterkach w serek, takich, co nie ustąpią miejsca starszemu człowiekowi w tramwaju, bo mają słuchawki na uszach i kaptur na głowie? O takich, z którymi nie ma o czym porozmawiać, bo są skupieni na swoich spodenkach z obniżonym krokiem i wąskimi nogawkami? Niech sobie mają kryzys. Ale to przecież nie mężczyźni, to chłopczykowie. I ja o nich nie piszę, bo oni nie są interesujący.

 

Czy w powieści „On” są w jakiś sposób obecne Pani osobiste doświadczenia? Czy bycie matką dwóch synów pomogło Pani w wykreowaniu Śpika? I, jeśli wolno spytać, co na to Pani synowie?

Oczywiście, że pomogło; nie można napisać książki o relacji matki z dzieckiem, gdy się nie ma dziecka. Nie wierzę w to. Moje dzieci są zupełnie inne, niż Śpik, ale troszczę się o nie, boję się o nie tak samo, jak każda matka – o tyle więc to doświadczenie jest konieczne. Moi synowie są za mali na czytanie książek dla dorosłych, bardzo ich cieszy, że wywiad ze mną jest w gazecie czy w radiu – i to wszystko. Myślę, że większego wpływu na ich życie to nie ma. I bardzo bym chciała, żeby tak było jak najdłużej.

Pani debiutancka powieść została nominowana do Paszportu Polityki i Nagrody Literackiej NIKE. Czy z tak prestiżowymi wyróżnieniami w dorobku pisze się trudniej kolejną powieść?

Nominacje do tak ważnych nagród literackich są dla mnie zaszczytne, rzecz jasna, ale chyba nie utrudniają niczego. A ułatwiają rozmowę z wydawcą o finansach, z całą pewnością. Książka ma swoje łatwe i trudne chwile. Niezależne od spraw z zewnątrz. Ona jest w ogóle dość niezależna.

Interesuje mnie, jak pracuje pisarka? Ma Pani wypracowany konkretny styl pracy? Czy w takiej twórczej pracy można mówić o rutynie? Czy bliskie są Pani okresy twórczej niemocy?

W ogóle nie znam pojęcia rutyny. Być może nawet bym chciała czasami, ale nic z tego, codziennie coś nowego. Zazdroszczę tym, którzy mają określone godziny pisania wkomponowane w grafik, którzy się tego trzymają i którym życie pozwala się tego trzymać. Zazdroszczę. I chyba nie chciałabym być na ich miejscu. A nawet gdybym chciała – nie umiem. Robię wiele różnych rzeczy, nie chcę się koncentrować tylko na pisaniu. Nie wiem, co to jest twórcza niemoc, bo wtedy nie próbowałam pisać.

Czy kiedy zasiada Pani do pisania, wie już od początku, dokąd tekst Panią zaprowadzi, czy rodzi się to w trakcie?

Nie wiem i wiedzieć nie chcę. Bardzo mi odpowiada myśl, że ja jako osoba jestem poniżej tekstu, że to on ma dla siebie drogę i wiedzie mnie nią bez względu na to, co ja zaplanowałam. Obie moje książki miały – w pierwotnym założeniu – być o czymś zupełnie innym. Po drodze się okazało, że myśl z drugiego planu zaczyna się wybijać na plan pierwszy. A później jeszcze, gdy się czyta recenzje, przyjemnością patrzeć jest na ich różnorodność – bo to znaczy, że książka żyje sama. Nie potrzebuje mnie. Dlatego przyznaję – trudno mi o niej mówić. To tak, jakby się opowiadało o innym człowieku, będąc pewnym, że w takiej sprawie miałby właśnie takie a nie inne zdanie.

Czy jest jakaś cena, którą płaci Pani za swoją twórczość?

Ja – nie. Ale mój mąż – na pewno.

Czym jest dla Pani pisanie? I czy jest to jakiś rodzaj ciężaru, czy coś, co przychodzi zupełnie naturalnie?

Pisanie to jest frajda. Przyjemność. Ciężarem jest dla mnie raczej przetrwać proces, który rozpoczyna się z chwilą oddania książki do wydawnictwa. Żeby go przetrwać, trzeba szybko zacząć pisać coś nowego.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Ewelina Tondys

Fot. Adam Golec