John Maxwell Coetzee to jeden z moich ulubionych pisarzy współczesnych, więc z niecierpliwością oczekiwałam polskiego wydania „Dzieciństwa Jezusa”. Miałam nadzieję, że Coetzee, który 10 lat temu został uhonorowany literacką Nagrodą Nobla, nie spoczął na laurach. Niestety, trochę się przeliczyłam, może dlatego, że urodzony w Kapsztadzie artysta zawsze stawiał sobie wysoko poprzeczkę, a „Dzieciństwem Jezusa” trochę obniżył loty.

„W sercu kraju”, „Czekając na barbarzyńców” czy „Hańba” to powieści najwyższej klasy, które przy kolejnych odczytaniach nie nużą – przeciwnie – ponownie skłaniają do refleksji. Jeszcze długo po zakończonej lekturze czytelnik zastanawia nad motywami działań bohaterów, porównuje się z nimi, a czasami denerwuje w myślach na ich nieporadność czy motywy, jakimi się kierują. Z „Dzieciństwem Jezusa” jest inaczej – czytając chciałam jak najszybciej dobrnąć do końca. Miałam wrażenie, że Coetzee na siłę budował historię chłopca (Simona) opierając się bardzo luźno na niektórych wątkach biblijnych. Krytyka oceniła powieść bardzo wysoko chwaląc symboliczne sceny odnoszące się do historii Jezusa (szukanie schronienia przez Simona i Davida po dotarciu do Novilli , ucieczkę rodziny przed władzami szkoły, odnalezienia „matki” chłopca i „zwiastowania” jej nowiny, że odnalazł się jej „syn”). Nie ulega wątpliwości, że „Dzieciństwo…” napisane jest dobrym językiem, jednak tej historii brakuje charakteru.

Bohaterowie „Dzieciństwa” drażnią, wcale nie dlatego, że mają niewiele wspólnego z pierwowzorami (przybrana matka chłopca, Ines jest egoistyczna, małostkowa i kłótliwa, a pod jej opieką David, którego wcześniej czytelnik zdążył polubić, dziecinnieje i staje się nieprzyjemny. Simon na siłę poszukuje lepszego życia, a inne postaci, którym autor nadał również cechy biblijne, wydają się nierzeczywiści i śmieszni), tylko dlatego, że są sztuczni.

Może jednak pisarz nie chciał, żebyśmy szukali w powieści podobieństw do historii biblijnej? Może tylko próbował zmusić nas do refleksji na temat uczuć, świata w którym żyjemy i tego, co może ale nie musi przynieść przyszłość?

Natalia Doległo