Robert Harris, specjalista od budowania napięcia w thrillerach, stworzył dzieło, które jeszcze przed wydaniem wzbudziło wiele kontrowersji. Bo jak opisywać to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami Watykanu i to podczas konklawe? Na dodatek autor jest Anglikiem, dla którego głową kościoła od pięciu wieków jest monarcha, a nie papież. Nic dziwnego, że niektóre środowiska nadymały się do czerwoności.
Muszę przyznać, że moim wielkim marzeniem jest poznać tajniki dokumentacji Harrisa do tej książki, żeby wiedzieć, które z opisów są poparte relacjami kardynałów, a które są podrasowane wyobraźnią autora.
Choć było wielu rozwścieczonych tematyką, to moim zdaniem Robert Harris potraktował Kościół, kardynałów i samo konklawe i tak bardzo łagodnie. Literatura popularna zna wielu autorów, którzy taki temat potraktowaliby z dużo mniejszą subtelnością.
Akcja książki zaczyna się, gdy w Watykanie niespodziewanie umiera papież propagujący ideę Kościoła ubogiego, papież znienawidzony przez Kurię. Tytułowemu konklawe przewodniczy kardynał, który ma za sobą kryzys wiary. Na dodatek w ostatniej chwili okazuje się, że jest więcej uprawnionych do oddania głosu, niż zakładano. Pieprzu całej sprawie dodają tajemnice. Okazuje się, że papież miał ich sporo. I tak zaczyna się zawiązywać akcja, trochę w stylu kryminału, a trochę w stylu psychologicznego thrillera.
Kardynałowie, zgodnie z zasadami, zamknięci w Kaplicy Sykstyńskiej modlą się o łaskę oświecenia. Szybko jednak żarliwość wiary zastępują intrygi i układy. Odwieczna walka tradycjonalistów i liberałów wychodzi na pierwszy plan, a wraz z nią wiele skrywanych sekretów.
Całość przez blisko 9 godzin czyta Marcin Popczyński. Narracja Harrisa jest spokojna, jednak trochę szkoda, że lektor nie pokusił się o odczytanie powieści z większą dynamiką i zróżnicowaniem. Akcja powieści zamyka się w 72 godzinach, natomiast dość flegmatyczny lektor sprawia, że odbiorca ma wrażenie jakby konklawe ciągnęło się tygodniami. Charakterystyczny, prosty styl Harrisa pozostawia lektorom czytającym jego powieść pole do popisu, możliwość własnej interpretacji. Popczyński niestety z tej możliwości nie skorzystał, a potencjał nie został wykorzystany.
Gdyby nie to, przedstawiona walka o stołki mogłaby być kościelną wersją „House of cards”, niestety za mało się w niej dzieje. Szkoda, bo opisy zdarzeń są bardzo realistyczne, a pomysły na intrygi autor miał świetne.
Anna Kokoszka