Fani przekonują, że koncerty Comy to spotkanie z pasją żarliwą i atakującą. Według mnie jest to przede wszystkim wejście w przestrzeń, która każe siebie traktować symbolicznie.
Ostatni koncert Comy w krakowskim klubie Studio mógł zaciekawił słuchaczy nie tylko zaskakującym sposobem wyboru repertuaru (koło losujące na scenie) ale także jedynym w swoim rodzaju rozwiązaniem plastycznym (ekrany, które przypominały wzmacniacze do gitary). Śmiało można uznać, że stylistyka widowiska tworzyła całość z dynamiką muzyki i klimatem tekstów. Sam występ natomiast był idealną okolicznością, aby ktoś taki jak ja (kto nie może powiedzieć o sobie, że jest wielkim fanem zespołu, ale także nie wzdryga się na jego nazwę), mógł zadać sobie pytanie:
Czy teksty Comy są wartościowe?
Pytanie, które rozpala do czerwoności zarówno fanów, jak i krytyków grupy. Kiedy z jednej strony podnoszą się głosy, że w przypadku zespołu mamy do czynienia z „rockiem poetyckim”, z drugiej już kłębią się argumenty o grafomańskim patosie i pseudoliterackim sosie.
Nie mam zamiaru napisać jak bardzo fascynują słowa piosenek Comy, czyli postawić się na jednej ze wspominanych już szali i zamknąć wątek. Uważam, że nazywanie Piotra Roguckiego, autora tekstów, jednym z ciekawszych współczesnych poetów to już pewna ekstrawagancja. Nie należy jednak pomijać pewnego niezwykłego fenomenu, maniery, towarzyszącej tej twórczości, która wskazuje, że z nasycenia, z pewnego skompresowania, spiętrzenia znaczeń słów (być może dobranych w sposób przypadkowy czy niedbały), może narodzić się zupełnie nowa liryczna jakość, i to jakość pożądana. Wielu krytyków łódzkiego zespołu zdaje się z wielką wytrwałością wyliczać owe magiczne słowa-klucze, stwierdzenia-wytrychy, rojące się w tekstach Comy, które mają stanowić o ich przeintelektualizowaniu. Znak, moc, absolut – to przecież czysta wieloznaczność. W wieloznaczności tej jednakże tkwi prowokacja: w przypadku Comy nadmiar znaczeń ma prowokować ciężkość emocji, czasami skutek jest doskonały, czasami efekt jest wręcz odwrotny.
Ale wciąż w tej gęstej, niejasno-symbolicznej perspektywie można odnajdywać urwane czy zagubione treści i łączyć z własnymi intuicjami, można potraktować teksty Comy jako materiały do wykonania pewnego rodzaju kolażu. Jeśli materiały te w całości pozostaną nieruszone, to znak, że coś innego niż „znaki, moce i absoluty” wyczerpuje naszą teatralność.
Koncertu „Comy” wysłuchałam 4 listopada 2012
w krakowskim Klubie Studio.
Joanna Roś