Alarm w sprawie kanonu lektur szkolnych trwa. Po przeczytaniu kilku artykułów na ten temat, nikt nie jest już pewny, co naprawdę się w nim znajduje, a co zostało przeniesione, wykreślone, a może nigdy na liście nie figurowało. Bez względu na to, która informacja jest prawdziwa, od dawna już w szkole nie dzieje się dobrze z perspektywy czytelnika i polonisty.
Stopniowe ograniczanie ilości koniecznych do przeczytania lektur jest zupełnie nielogiczne przy równoczesnych histerycznych diagnozach, że w Polsce nikt już nie czyta książek. Ułatwiając uczniom drogę do zdobycia edukacji na pewno wzrostu czytelnictwa nikt nie osiągnie. Zamiast wciąż odchudzać program nauczania, warto było by go wzbogacić. Jednak pomijając już kwestię tego, co tak naprawdę znajduje się na „spisie ksiąg obowiązkowych”, ważniejsze jest pytanie, o to, jak to jest realizowane.
Pytanie czy „Pan Tadeusz” jest książką „na czasie” i czy w związku z tym powinien być czytany lub nie – nie ma sensu. Powiedzmy sobie wprost – to książka cukierkowa i „nieżyciowa”, ale nie na tym polega jej wartość. Powodami, dla których trzeba ją znać, są: bogactwo językowe, wirtuozeria techniczna, szansa na poznanie obyczajowości epoki, historia patriotycznej mocy tej książki oraz znajomość kodu kulturowego – do takich utworów jak dzieła Mickiewicza i Sienkiewicza w późniejszej literaturze i sztuce można znaleźć setki odwołań, niemożliwych do zrozumienia bez znajomości tekstu pierwotnego. Poza tym pozbawiając młode pokolenie konieczności poznania kolejnych dzieł, odbiera się im szansę na to, aby mogli się przeciw nim buntować, a przecież nic nie jest taką siłą twórczą jak właśnie bunt, wystarczy przejrzeć pobieżnie historię literatury.
Prawdziwym pytanie jest więc nie CO omawiać na lekcjach polskiego, ale JAK to robić. Zamiast obezwładniać procesy myślowe naszej złotej młodzieży pozostawiając im jedyną możliwą ocenę arcydzieł, warto było by dać im szansę na samodzielność. Kto tak naprawdę powiedział, że dana książka musi im się podobać? Z różnych przyczyn warto ją poznać, ale przecież de gustibus non est disputandum. Prawo do własnego zdania, mogłoby ożywić zainteresowanie coraz bardziej nielubianym szkolnym przedmiotem. Kiedyś na praktykach w szkole chłopiec z pierwszej klasy gimnazjum, powiedział mi, że „Romeo i Julia” to głupia książka, ponieważ bohaterowie zachowują się kompletnie nielogicznie – trudno było mu zaprzeczyć i było to o wiele lepsze niż morze obojętnych na wszystko, mętnych spojrzeń, które zdarzało mi się widzieć na lekcjach, nie brońmy dzieciom być inteligentnymi!
Może więc zamiast recytować kolejne księgi „Pana Tadeusza” z pamięci, warto porozmawiać. Choćby o tym, jak w większości lektur szkolnych przedstawiane są postacie kobiece, o czym rewelacyjnie pisała pewien czas temu Kazimiera Szczuka – trudno, żeby miliony lat świetlnych po emancypacji kobiet, nastolatki utożsamiały się z cukierkową i bezmyślną Zosią lub perfidną i pustą Telimeną. Gdyby postawić tak tę w sumie oczywistą kwestię… to by się działo!
Aleksandra Byrska