Dan Lyons to pięćdziesięcioletni dziennikarz „Newsweeka”, poczytny bloger i poważny ojciec rodziny. Nagle, z dnia na dzień, traci pracę i przypadkowo zatrudnia się w dynamicznie rozwijającej się firmie startupowej. Szybko okazuje się, że jego wieloletnie doświadczenie zawodowe nie pomoże mu realizować kolejnych czelendżów. Największym okazuje się odgadnięcie, co ci wszyscy zapracowani ludzie właściwie tu robią.
Autor z przewrotnym poczuciem humoru pokazuje od wewnątrz świat firm Doliny Krzemowej, w których absurd stał się codziennością. Zamiast na fotelach siedzi się tu na wielkich, gumowych piłkach, a pracownicy znikający z firmy w niejasnych okolicznościach określani są przez szefostwo mianem absolwentów.
Książkę Dana Lyonsa próbowano zablokować jeszcze przed wydaniem. Wywołała tak duże kontrowersje, że firma HubSpot postanowiła wydać własną odpowiedź na Fakap.
Witaj w świecie asapów i dedlajnów!
Szalenie zabawna i wciągająca. Książka wstrzyknęła potrzebną dawkę zdrowego rozsądku do zwariowanego świata Doliny Krzemowej.
Ashlee Vance, autor bestsellerowej biografii Elona Muska
Książka z oferty: Znak Horyzont.
Dan Lyons
„Fakap. Moja przygoda z korpoświatem” – fragmenty
Pomieszczenia biurowe łudząco przypominają przedszkola Montessori, gdzie chodziły moje dzieci: dużo jaskrawych podstawowych barw, mnóstwo zabawek i pokój drzemek z hamakiem i uspokajającymi malunkami palm na ścianach. Trend „biuro-to-plac-zabaw” zaczął się w Google’u, ale teraz rozprzestrzenił się niczym zaraza po całej branży technologicznej. Praca nie może być po prostu pracą, musi być zabawą. HubSpot dzieli się na „dzielnice” noszące nazwy części Bostonu: North End, South End, Charlestown. W jednym z kwartałów znajdują się instrumenty muzyczne, na wypadek gdyby ludzie chcieli zaimprowizować jam session, co – jak mówi Zack – nigdy się nie zdarza; instrumenty po prostu tu leżą. Każda dzielnica ma niewielką kuchnię z ekspresem do kawy, hol z kanapami i tablicami, gdzie ludzie wypisali kredą „HubSpot = cool” tuż obok inspirujących cytatów w rodzaju: „Mamy dwoje uszu i jedne usta nie bez powodu. Powinniśmy dwa razy więcej słuchać niż mówić”.
***
Na czym dokładnie polega moja praca? Czym mam się zajmować? Po trzech miesiącach to nadal pozostaje dla mnie tajemnicą. Myślałem, że będę pracował z Czachą, dyrektorem działu marketingu (CMO). Ale rzadko go widuję. Od czasu do czasu wpadam na niego na korytarzu, spotykam go też na cotygodniowych zebraniach działu marketingu, które prowadzi. Pewnego ranka, kiedy przychodzę wcześnie do pracy, siedzimy razem w kuchni i ucinamy sobie pogawędkę nad miską cheeriosów. Ale to wszystko. Ani razu nie zaprosił mnie na spotkanie, nigdy nie usiadł obok i nie objaśnił mi, na czym ma polegać moja rola. Jest przyjazny, jednak nie ma dla mnie żadnych poleceń ani wskazówek. Nic poza: „Cześć, cieszę się, że tu jesteś”. Zaczynam sądzić, że Mike, mój znajomy, dawny Microsofciarz, może mieć rację co do przebiegu mojej kariery zawodowej w HubSpocie.
Okazuje się, że Czacha w ogóle rzadko odzywa się do kogokolwiek z sześćdziesięcioosobowego działu marketingu. Cztery dni w tygodniu rezyduje w biurze. W piątki pracuje z domu. Rozmawia ze Skrzydłowym i widocznie z paroma innymi ludźmi, których jest bezpośrednim zwierzchnikiem, ale to chyba tyle. Nigdy nie wychodzi z zespołem na lunch, nie bierze pracowników na bok, żeby spytać, jak się mają, nie wyznacza indywidualnych spotkań, by sprawdzić, jak ktoś sobie radzi, albo podzielić się informacją zwrotną na temat tego, jak pracownicy się spisują.
Zamiast tego przeprowadza anonimowe ankiety internetowe. Cały czas. „Czy jesteś szczęśliwy? Jak bardzo jesteś szczęśliwy? W skali od jednego do dziesięciu, gdzie dziesięć oznacza najszczęśliwszy dzień w twoim życiu, na ile jesteś szczęśliwy? Co mogłoby uczynić cię jeszcze szczęśliwszym? Jak HubSpot może lepiej funkcjonować?”. „Wysyłać więcej ankiet” – proponuję pewnego razu.
Skoro Czacha nie nawiązuje ze mną kontaktu, pozostaje mi tylko słuchać poleceń Skrzydłowego. Jednak on tak samo pozostaje poza zasięgiem. Pewnego dnia zaprasza mnie na spotkanie i pyta, jak leci. Mówię mu, że nie jestem pewien, co chce, żebym robił. Odpowiada, że powinienem jedynie pisać teksty na blog. „Pisz, co tylko dusza zapragnie” – zapewnia.
Sądziłem, że zatrudniono mnie, żebym pomógł ulepszyć blog. Najwyraźniej się myliłem. Skrzydłowy wymaga ode mnie tylko tego, żebym popełniał dwa artykuły tygodniowo. Tym się więc zajmuję. Piszę, co mi tylko przyjdzie do głowy, i wysyłam do Joasi, zrzędliwej redaktorki, która publikuje posty.
Dzień w dzień mam do czynienia z Zackiem. Rozpiera go energia. Uwielbia wysyłać długie notatki służbowe, tryskające entuzjazmem i okraszone WIELKIMI LITERAMI. Rozpisuje się na temat niedorobionych pomysłów, które – jak wierzy – pomogą nam „podbić świat” i „rozsadzić Internet”. Ludzie HubSpotu uwielbiają frazę o rozsadzeniu Internetu. Używają jej w kółko.
Problem polega na tym, że Zack często zmienia zdanie. Płyniemy na południe! Nie, kierujmy się na północ! Lećmy samolotem! Nie, wsiadajmy do pociągu! Jednak nie, na rower! Mój kolega porównuje Zacka do Asa, nadpobudliwego psa z filmu animowanego Odlot, którego non stop rozpraszają wiewiórki.
Zack zdał sobie sprawę, że blog jest do bani, i chce, żebym go poprawił. Pewnego dnia prosi mnie, żebym napisał notkę służbową i wyjaśnił, jakie zmiany powinniśmy wprowadzić. Mówi, że prześle to Skrzydłowemu. W końcu, jak sądzę, dostaję szansę, żeby coś zrobić.
W długiej i szczegółowej wiadomości opisuję wszystkie problemy z blogiem. Notatka nie jest złośliwa, ale dość krytyczna. To błąd, jak się później okaże, ponieważ Zack pokaże moje wypociny nie tylko Skrzydłowemu, ale też Marcii, Jan i Ashley, które prowadzą blog.
Od teraz będą mnie nienawidzić. Kim ja niby jestem, że ledwo się zjawiam, a już ich krytykuję i mówię im, jak mają wykonywać swoją pracę? Marcia pracuje tu od pięciu lat, co oznacza, że jest jednym z pracowników o najdłuższym stażu w całej firmie. Jan zatrudniono dwa lata temu, wydaje się, że to nie tak długo, ale w HubSpocie jest zaprawioną w bojach weteranką. Są za mądre, żeby otwarcie okazać mi swoją pogardę, ale ciężka atmosfera wisi w powietrzu, czuję to. Odpowiadają mi lakonicznie. Moje artykuły, które do tej pory trafiały do publikacji w niezmienionej postaci, teraz lądują z powrotem u mnie z naniesionymi poprawkami redaktorskimi. Niektóre teksty są wstrzymywane przez parę tygodni, a inne w ogóle odrzucane, ponieważ Joasi nie wydają się odpowiednie na blog albo ktoś z HubSpotu czytał już coś podobnego parę lat temu.
Fragment zamieszczony dzięki uprzejmości Wyd. Znak Horyzont.