Maria Czubaszek zdradza swoje sekrety i po raz pierwszy mówi o sobie tak szczerze. I tak dużo. Opowiada o ludziach, z którymi się przyjaźniła, pracowała, których mijała w życiu. Komentuje sytuację w kraju (także tę po „dobrej zmianie”). Pewne historie, które Czytelnicy już mieli okazję poznać, wreszcie znajdują zakończenie – jak choćby ta, dlaczego nigdy nie pojechała na Galapagos i jaka jest w tym wina Marcina Wolskiego. A wszystko to, jak zwykle zresztą, jest niezwykle zabawne. Jednak tylko z pozoru jest to opowieść o niej samej. Satyryczka trzyma w rękach lustro, w którym możemy zobaczyć także siebie i wszystkie nasze wady. Niestety.
Maria Czubaszek mówi wprost to, o czym każdy z nas po cichu myśli, ale boi się powiedzieć głośno.
Maria Czubaszek (1939-2016) – pisarka i satyryczka, autorka tekstów piosenek, scenarzystka, felietonistka i dziennikarka. Stworzyła dla radiowej Trójki kultowe słuchowiska: „Dym z papierosa”, „Małgorzaty jego życia” i „Serwus, jestem nerwus”, w których brawurowe role stworzyli m.in. Irena Kwiatkowska, Bohdan Łazuka, Barbara Wrzesińska, Jerzy Dobrowolski i Wojciech Pokora. Słuchowiska te po raz pierwszy emitowane były w „Ilustrowanym Tygodniku Rozrywkowym”. Pojawiała się także w programach „Ilustrowany Magazyn Autorów” oraz „Powtórka z Rozrywki”. Jest autorką licznych tekstów piosenek; pierwszy z nich, „Kochać można byle jak”, napisała do muzyki Wojciecha Karolaka w 1965 roku. Piosenki z jej słowami można usłyszeć w wykonaniu takich artystów, jak Alibabki, Ewa Bem, Grażyna Łobaszewska, Grzegorz Markowski, Krystyna Prońko, Ryszard Rynkowski, Trubadurzy i VOX.
Napisała dialogi do filmów „Filip z konopi” i „Murmurando”, a także scenariusz do serialu „Lot 001”. Współtworzyła scenariusze do seriali „Psie serce”, „Na Wspólnej” oraz „BrzydUla”. Od 2010 roku w improwizowanym serialu „Spadkobiercy” wcielała się w rolę babci Maggie Mekintosz Owens. Użyczyła głosu w dubbingu filmu „Rysiek Lwie Serce” jako Babcia. W 2009 roku została uhonorowana Złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
Premiera książki: 17 maja 2016 r. (Wyd. Prószyński i S-ka).
Maria Czubaszek
„Nienachalna z urody” – fragment
CAŁKIEM PRYWATNIE
Gotowanie
Od trzydziestu lat karmię siebie i męża tylko parówkami. Sądzę, że już się przyzwyczaił, bo nawet nie narzeka. Przypuszczałam, że przez ponad trzydzieści lat naszego związku być może nawet je polubił. Nie robię nic innego, bo nie potrafię gotować. Sama jem jak pies, raz dziennie. A jedynym domownikiem, który jadał porządny gotowany obiad, był nomen omen mój ostatni pies.
Gotowanie, podobnie jak inne umiejętności, którymi powinna się charakteryzować tak zwana dobra żona, są mi całkowicie obce. Głównym daniem w naszym domu są parówki. Ale umiem je przyrządzić aż w trzech wersjach:
1. parówka surowa,
2. parówka z wody (należy nabić parówkę na widelec, odkręcić kran z ciepłą wodą i trzymać parówkę pod strumieniem, aż będzie ciepła),
3. moja specjalność: parówka podgrzewana nad palnikiem kuchenki gazowej (należy nabić parówkę na widelec i obsmażyć starannie nad palnikiem). Parówka jest gotowa, kiedy ładnie się zrumieni. Jednak trzeba pamiętać, że również widelec się nagrzewa, a poza tym uważać, żeby jedząc, nie poparzyć sobie kącików ust.
Ta ostatnia wersja jest najlepsza, ale też najbardziej czasochłonna, dlatego najrzadziej z niej korzystam. Po prostu nie lubię stać nad kuchnią, wolę posiedzieć przed telewizorem.
Z gotowaniem czegokolwiek dałam sobie spokój raz na zawsze kilka lat temu, gdy spróbowałam upiec kaczkę. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle, bo w przepisie, który dostałam od znajomej, nie było żadnej informacji, że tego ptaka przed włożeniem do piekarnika należy rozmrozić. Zupełnie nie wiem, dlaczego nie napisała o tym istotnym szczególe?!
W lodówce też nie ma specjalnie wiele zapasów, poza światłem można tam znaleźć od groma słoików z resztką musztardy, chrzanu czy keczupu na dnie. Ja bym najchętniej je wywaliła, ale Karolak lubi zostawić do parówek.
Od pewnego czasu Karolak jednak dopytuje się o to, kiedy przyjdą do nas goście, ponieważ wie, że wtedy podam coś dobrego do jedzenia. Oczywiście, nie ja to robię. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy regularnie pojawiał się u nas Artur Andrus, żeby nagrywać rozmowy do kolejnych książek. Uznałam, że jego nie wypada częstować parówkami. Artur jest znany z tego, że nie pali i przywiązuje dużą wagę do tego, co je. Z papierosów nie zamierzałam rezygnować, więc postanowiłam mojego gościa chociaż poczęstować czymś smacznym. Z tym nie było problemu, bo niedaleko jest hinduska knajpka, w której zamawiałam jedzenie na wynos. Gdy skończyliśmy pracę nad książką, Karolak był niepocieszony, bo musiał wrócić do jedzenia parówek. Pewnie dlatego tak wypatruje gości. Od razu uprzedzam, że nie specjalizuję się także w deserach. Nawet spróbowałam, bo dostałam od znajomej przepis na ciasto, którego nie sposób schrzanić. To była szarlotka. Znajoma posunęła się do tego, że dla ułatwienia przygotowała mi nie tylko ciasto, ale i masę jabłkową. Ja miałam tylko kupić tortownicę. I to zrobiłam. Położyłam, zgodnie z przepisem, ciasto na dół, na nim ułożyłam masę i wstawiłam do nagrzanego piekarnika. Po ściśle określonym i dokładnie odmierzonym czasie, zgodnie z przepisem, wyjęłam ciasto z piecyka. Jak zapewniała autorka przepisu, TA szarlotka zawsze wszystkim wychodzi. Mnie wyszła, ale sama na stół. Robiłam szarlotkę, a wyszło coś jak nalewka. Karolak nalał sobie pełen talerz, bo nie tylko lubi szarlotkę, ale był też miłośnikiem płynów. Jak zapewniał, było bardzo dobre. Nie powiedział, czy w smaku też.
Jedyną osobą, która w domu jadała normalnie, był mój pies Supron. Dla niego gotowało się prawdziwy obiad. Oczywiście, to nie ja się tym zajmowałam, bo wtedy jadałby tylko parówki. Obiady robił jego opiekun, który zajmował się nim w dzień, kiedy ani mnie, ani męża nie było w domu. Ten pan traktował Suprona jak swojego pieska, dlatego przygotowywał mu wspaniałe potrawy.
Czasem, zwłaszcza kiedy Karolak wyjeżdżał na koncerty, bywało tak, że w lodowce oprócz psiego jedzenia nie było niczego innego, bo uważałam (i nadal uważam zresztą), że jedzenie śniadań na czczo szkodzi. Z tego powodu nie robię porannych zakupów, a o tym, że nic nie jadłam, przypominam sobie zazwyczaj już po zamknięciu wszystkich okolicznych sklepów. I wtedy zdarzało się, że skubnęłam sobie coś z posiłku Suprona. Zazwyczaj miał bardzo dobre mięso z warzywami. Ale wiedziałam, że on nie lubi podkradania, więc zawsze przed zjedzeniem, musiałam mu solennie obiecać, że odkupię to, co zabrałam.
Sprzątanie
To akurat nigdy nie była moją pasją. Szczerze, to nie jestem nawet pewna, gdzie w naszym domu stoi mop. Na szczęście w takich kwestiach orientuje się pani, która przychodzi sprzątać. My z Karolakiem nigdy nie daliśmy się zwariować i przekonać, że sprzątnie czyni ludzi szczęśliwymi.
Pani Małgorzata Rozenek, z zawodu gwiazdka telewizyjna, próbowała przekonywać mnie i innych widzów swojego programu w TVN, że jak się jest perfekcyjną panią domu, to trzeba sprzątać dla ludzi, których się kocha. A jednak, mimo że w TVN dwoiła się i troiła, pucując, co się da, to jej się rypnęło w życiu i się rozwiodła. Podobno zresztą jej porady nie były specjalnie skuteczne, a prywatny dom nie był taki znowu perfekcyjny. Z tego powodu zdjęcia do programu musiały być kręcone w wynajętej willi. Poza tym wyszło na jaw, że pani Rozenek, gdy gasły światła kamer, korzystała z pomocy sprzątaczki.
Muszę przyznać, że rozwiodłabym się z Karolakiem, gdyby nagle zaczął sprzątać nasze mieszkanie. A w najlepszym razie, gdybym zobaczyła go biegającego z odkurzaczem po domu, to zadzwoniłabym po pogotowie, bo uznałabym, że zwyczajnie zwariował.
Sport
Z mężem jesteśmy wyznawcami zasady: Przez sport do kalectwa. Nie interesujemy się żadnym sportem, a zwłaszcza zdecydowanie piłką kopaną. Ciągle nie jestem w stanie zrozumieć, co jest fascynującego w tym, że dwudziestu dwóch spoconych facetów ugania się za jedną małą skórzaną kulą.
Mam tylko jedną słabość. Podobają mi się wyścigi samochodowe. Tak jest od dziecka. Kiedy byłam mała, mieszkaliśmy na Rozbrat i ojciec zabierał mnie na wyścigi motocyklowe i samochodowe na Agrykolę. Do dziś pamiętam ustawiane przy chodnikach bariery ze słomy…
Potem zaczęłam oglądać transmisje z wyścigów Formuły 1. Z miejsca moim ulubieńcem stał się brazylijczyk Ayrton Senna. Jak mogło być inaczej? Nie dosyć, że świetny kierowca, to jeszcze superprzystojny facet! Był dla mnie uosobieniem męskości. Oglądałam wyścig, w którym się rozbił, i strasznie przeżyłam jego śmierć. Wtedy straciłam serce do Formuły 1. Tym bardziej że akurat zaczął wygrywać Michael Schumacher. Brzydki jak musztarda, a ja nie lubię brzydkich facetów. Zawsze powtarzam, że mężczyzna nie musi być brzydki. Co nie znaczy oczywiście, że musi być piękny jak bracia Mroczek. Ale wolę, kiedy jest przystojny. Jak Woody Allen.
Fragment zamieszczony dzięki uprzejmości Wyd. Prószyński i S-ka.