Naszym zdaniem
Anna Augustyniak wielokrotnie udowadnia, że ta zdolna poetka, prozaiczka i tłumaczka w niczym nie była gorsza od swojego słynnego brata.
„To, co tygryski lubią najbardziej” i „małe co nieco” to powiedzonka stworzone przez naszą „matkę Kubusia Puchatka” – Irenę Tuwim. Świadomie zrezygnowała z dokładnego tłumaczenia książki A.A. Milne’a i z miejsca podbiła serca czytelników, choć sama dowiedziała się o tym nieco później. Jej przekład był bardzo dobry, można powiedzieć, że wręcz nietykalny. Tłumaczka, która na rok przed śmiercią Ireny zmieniła imię Kubusia na Fredzię Phi-Phi, z pewnością nie spodziewała się tego, że doprowadzi do szału samego Stanisława Lema. Pomimo tego, i ogromnego dorobku literackiego Ireny, gdy gdziekolwiek pada nazwisko Tuwim, od razu wiadomo, że chodzi o Juliana. Czy to oznacza, że nawet po swojej śmierci pozostaje w cieniu brata?
„Irena Tuwim. Nie umarłam z miłości” nie zaczyna się od klasycznej informacji o miejscu urodzenia i dokładnej analizy pierwszych lat życia. Najpierw dowiadujemy się o zamordowaniu matki rodzeństwa. W następnych rozdziałach poznajemy koleje losu Ireny, które w większości były niezaprzeczalnie trudnymi doświadczeniami. Np. wiecznie obwiniająca się matka poetki, tracąca zmysły przez znamię Juliana (uważała, że to kara za jej bliżej nieokreślone grzechy) i wmawiająca Irenie, że nigdy nic z niej nie będzie. To jednak tylko jedna strona medalu, bowiem to właśnie Adela Tuwim zaszczepiła w swoich dzieciach miłość do literatury i języka polskiego. Pierwsze małżeństwo Ireny okazało się nieudane i trudno ustalić, czy już podczas podróży poślubnej poznała wówczas karany sekret swojego męża. Drugie małżeństwo też z czasem okazało się dla niej udręką. To oczywiście nie wszystko – biografia porywa od pierwszej strony, a co jakiś czas możemy zerkać na fotografie Ireny, na których – co ciekawe – jest uśmiechnięta, choć z fragmentów jej listów i zapisków dowiadujemy się, że praktycznie przez całe życie czuła się gorsza, przeraźliwie smutna oraz samotna.
Nie da się ukryć, że Julian był dla niej kimś najważniejszym na świecie. Przytaczane fragmenty listów od brata Ireny pełne są miłości i troski, jak również przemyśleń, obserwacji i przejmującego strachu. Szczególnie wzruszający jest list napisany do psa (!) Ireny. Brat zawsze krążył gdzieś w pobliżu siostry – myślami i listami, gdy fizyczna obecność nie była możliwa. W trudnych latach wojennej rozłąki, namawiał ją do przeprowadzki, by była blisko niego. Później to on nakłaniał Irenę, by powróciła do kraju. Był od zawsze, więc nic dziwnego, że śmierć Juliana była ogromnym ciosem, wręcz utratą sensu życia.
Anna Augustyniak sporo miejsca przeznaczyła na zaznajomienie nas z imponującą twórczością Ireny Tuwim – od pierwszych wierszyków, przez prozę, po liczne przekłady i uwagi poetki o specyfice przekładów utworów dla dzieci. Nie zabrakło przytoczenia cytatów z recenzji tekstów Ireny. Jej poezja była trudna i często szokująca, natomiast dla krytyków „najgorsza” była… płeć Ireny. W tle przewijają się znani nam wszystkim literaci, w tym autorka pewnej słynnej książki, która zapukała do drzwi Ireny i poprosiła o zmianę imienia głównej bohaterki, a tym samym tytułu polskiego wydania. Z tego powodu nie mamy „Agnieszki”, ale… 🙂
Bardzo przypadł mi do gustu styl Anny Augustyniak, jej lekkie pióro i sensowne rozmieszczenie poszczególnych informacji, które sprawia, że książkę „Irena Tuwim. Nie umarłam z miłości” czyta się z przyjemnością i satysfakcją, że właśnie poznajemy bardzo ważną dla polskiej literatury postać, a jednocześnie kobietę z krwi i kości, ze wszystkimi jej słabościami, które niestety ciągnęły ją w dół i nie pozwalały na zaznanie pełnej radości z życia. Lektura książki nasuwa pewne wnioski, przyczyny takiego stanu Ireny, choć Anna Augustyniak wielokrotnie udowadnia, że ta zdolna poetka, prozaiczka i tłumaczka w niczym nie była gorsza od swojego słynnego brata.
Alicja Sikora