Szybko zmieniające się miejsca, atmosfera rozmów prowadzonych z tubylcami i towarzyszami podróży, łańcuchy perypetii powiązane z nastrojami podróżniczki – to wszystko sprawia, że „Burza depcze mi po piętach” Doroty Głuski jest niezwykłą relacją z włóczęgi, ponieważ mającą swoją szczególną, porywająca intensywność. „Burzę…” bez przesady można porównać do barwnego, niebanalnego spektaklu, w którym główną rolę gra jeden z kontynentów – Ameryka Południowa. I choć zdanie : „Dorota Głuska, podczas swojej pięciomiesięcznej podróży przez sześć krajów Ameryki Południowej miała niezwykle szeroko otwarte oczy” może się wydać nieco intrygujące, prawdą jest, że jej książka oddaje magię obecności, prawdziwe wtajemniczenie w umysł i świat podróżnika.
Dorota Głuska ponad to okazuje się być utalentowaną pisarką – z wielkim podziwem wczytywałam się w opisy, gdzie podróżniczka przywoływała obrazy nieba nad odwiedzanymi miejscami, czy też te, gdzie próbowała ogarnąć słowami nieskończone przestrzenie dżungli, morza, pustyni… Dzięki umiejętnościom literackim podróżniczki, ta pozycja to prawdziwa „muszla” świata Ameryki Południowej, gdzie usłyszeć można dialog człowieka i natury, podróżnika z nieznanym. Warto także podkreślić, że niektóre fotografie zawarte w książce to prawdziwe „smaczki estetyczne”. Na specjalną uwagę zasługują szczególnie zdjęcia, które pokazują życie codzienne mieszkańców Ameryki Południowej, wydobywając z równą szczerością jego szczęście i dramat.
Joanna Roś