Naszym zdaniem
Arkadiusz pozwala się unosić nurtowi, w którym inni co najwyżej brodzą. Jest postacią ze świata zła – i on, i ten świat rozpaczliwie potrzebują miłości.
Młokos Fiodora Dostojewskiego – kim jest tak naprawdę? Trudno spekulować, gdy on sam nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Na okładce zapomnianej nieco powieści Dostojewskiego widzimy pięciu młodych mężczyzn, siedzących przy kawiarnianym stoliku w dekadenckich pozach, każdy ze spojrzeniem utkwionym w odrębnej idei. Idea wydaje się być najważniejsza, przynajmniej we wspomnieniach Arkadiusza Dołgorukiego (Wiersiłowa). Wyznanie Arkadiusza to monolog, opowieść o tym, co się wydarzyło, od kiedy wkroczył w dorosłe życie. To też spowiedź bohatera bardzo pragnącego czegoś dokonać, ale jednocześnie ogarniętego poczuciem zniechęcenia i apatii. Arkadiusz pozwala się unosić nurtowi, w jakim inni co najwyżej brodzą. Jest postacią ze świata zła – i on i ten świat rozpaczliwie potrzebują miłości, jednocześnie się jej wypierając.
Arkadiusz Dołgoruki to syn z nieprawego łoża – dla bohatera to bolesny stygmat. Na dodatek nosi on nazwisko książęce, które na swój sposób jest przekleństwem, gdyż Arkadiusz zmuszony jest podkreślać, że nic nie łączy go ze znaną rodziną książęcą. Lata dziecięce i młodzieńcze nie były dla niego okresem beztroski i zabaw. Czuł się wciąż kimś gorszym od kolegów ze szkoły, opłaconej przez jego biologicznego ojca, Wiersiłowa. W świecie Arkadiusza nic nie było i nie jest proste. Ani drogi, jakimi podąża bohater, ani te, jakie obrali jego bliscy lub znajomi. Wszyscy oni poruszają się po labiryncie kłamstw, półprawd, intryg i poczucia, że są warci więcej, niż znaczą naprawdę.
Arkadiusza poznajemy już w momencie, gdy owładnięty jest w końcu ustaloną ideą i powoli zaczyna ją realizować. Gdy targany jest podejrzeniami, strachem, chorą wyobraźnią, wątpliwościami, poczuciem własnej nicości. Gdy często postępuje irracjonalnie i wbrew sobie, czując się jak robak, a jednocześnie chcąc zwrócić na siebie uwagę całego świata. „Macie, poniżyliście mnie, więc ja jeszcze bardziej sam się poniżę, patrzcie, rozkoszujcie się” (s. 356). Najważniejsze jednak, że idea została wybrana. Kompleksy, które kierowały jej wyborem, kazały bohaterowi obrócić się przeciwko rodzinie, kobietom, znajomym, liczyć wyłącznie na siebie i na własne pieniądze. One były celem – posiadanie ich w takiej ilości, aby móc kupić sobie miłość, przyjaźń i zabawę, a w ostateczności władzę. Bohater gotów jest żyć o przysłowiowym chlebie i wodzie, odkładając każdy grosz. Nie waha się zostać samotnikiem i pogrążać w koszmarach, jakie ta samotność mu przynosi.
Młokos nie tylko przetrwał próbę czasu – jego aktualność wręcz zadziwia. Wielkie z nazwy idee, dyskusje o społeczeństwie, narodzie, zderzają się w powieści Dostojewskiego z codziennym życiem, w którym bohater czuje się poniżony i wyalienowany. Iluż takich Arkadiuszów, skrzywdzonych przez świat czy otoczenie, lub, co bardziej prawdopodobne, przez samych siebie, żyje wokół nas? Ilu budzi się rano z chęcią wykonania choćby najprostszej czynności, ale ostatecznie pozostaje w łóżku do późnego wieczora – aż zgaśnie światło, które mogłoby zbyt wiele wyjawić?
Młokos to znakomicie odmalowany obraz Petersburga, ludzkich postaci drugiej połowy XIX wieku, charakterów, nie tych, jakimi należy się szczycić, banalności, prozy codzienności i idei, których przyjęcie pozwala uwierzyć człowiekowi, że oto stał się kimś lepszym. Poprzez papierosowy dym i wspólne dyskusje postępowania bohaterów wydają się być szlachetniejsze. Ale czy są takie naprawdę? Warto zapoznać się z Młokosem i osądzić go sprawiedliwie, albo wysłuchawszy jego historii, w oniemieniu powstrzymać się od sądu.
Joanna Roś