Naszym zdaniem
„Księżna Casamassima” w równym stopniu mnie pociągała jak i odstręczała. Jest cała rozmyta i pozbawiona konkretu.
Darwinizm jest wciąż żywym kierunkiem w badaniach humanistycznych. Przez pewien czas ewolucjonizm uznawany był za synonim eugeniki. Aktualnie przestano w taki sposób upraszczać ewolucjonizm, darwinizm i genetyzm, dzięki czemu wielu badaczy, bez strachu o posądzenie o zbrodnicze instynkty, może się nazwać spadkobiercami Karola Darwina. Mimo wszystko prądy te mają wielu przeciwników. Zarzuca im się zbytnią kompleksowość.
Henry James żył w czasach, w których teorie Darwina dopiero mościły sobie miejsce w historii nauk przyrodniczych. W „Księżnej Casamassimie” widać nie tylko fascynację genetyzmem, ale też wiarę w tę naukę.
Główny bohater Hiacynt Robinson to syn prostytutki i francuskiego arystokraty. Kobieta, porzucona przez kochanka, w morderczym szale zabija ojca swego dziecka. Syna oddaje pod opiekę przyjaciółce szwaczce, która wychowuje go w poczuciu wyższości. Wychowanie połączone z genetycznymi skłonnościami sprawia, że chłopiec zachowuje się majestatycznie i wygląda niczym arystokrata. Ma naturalne skłonności do nauki języka francuskiego, chociaż nigdy nie miał z nim styczności. W prosty sposób dostosowuje się do sposobu życia wyższych sfer. James buduje bohatera, który jest niczym chorągiewka na wietrze. Na każdego człowieka oddziałują rozmaite siły, a to, którym dany człowiek ulegnie, zależy od osobistych predyspozycji. „Księżna Casamassima” świadczy też o tym, że życie w nieodpowiednim środowisku doprowadza do tragedii. Świat w powieści Henry’ego Jamesa jest niczym kuferek z przegródkami. Każdy człowiek ma swoją przegródkę, a jeśli splotem okoliczności (jak Hiacynt) lub z chęci urozmaicenia swojego życia (jak księżna) znajdzie się w innej, to prowadzi to do katastrofy. Albo tej osoby, albo całej grupy, która miała nieszczęście przebywać w towarzystwie osoby z niewłaściwej przegródki. James nie jest jasnowidzem i nie wie, co się stanie, gdy dokona się przewrót socjalistyczny. Ale wie, że nie da się unicestwić przegródek – człowieka od człowieka zawsze będzie oddzielać ściana.
Jakby tego było mało, to wszystkie postacie zaprezentowane w powieści kłamią. A nawet jeśli nie kłamią, to odczuwają tylko krótkotrwałe emocje. Gdy ktoś mówi, że kogoś lubi, to nie wiadomo, czy mówi prawdę, kłamię, koloryzuje a już na pewno nie powinno się przypuszczać, że jutro będzie czuł to samo. Narrator nie pomaga w zorientowaniu się w tych emocjach, wręcz przeciwnie, podsuwa tropy, podpowiadając, że nie jest tak jak postacie mówią. Ale tylko sugeruje i rzuca ziarno na żyzną glebę czytelnika, który chciałby się oprzeć na twardym słowie narratora. Niestety przez ten zabieg bohaterowie są słabo naszkicowani, jakby rozmyci, nieposiadający trwałych cech charakteru. Ale czy ludzie właśnie tacy nie są? Przygodni? Czasem odważni, innym razem strachliwi, wszystko zależy od okoliczności.
Fabuła polega na rozmowach o ideach. Wszelkie wydarzenia to tak naprawdę rozmowy, w których bohaterowie wzajemnie stymulują swoje umysły. I może przez to wydaje się, jakby zmagania Hiacynta rozgrywały się tylko w sferze teorii. Gdy przychodzi do czynów, Hiacynt sobie nie radzi, ponieważ jest rewolucjonistą tylko teoretycznym.
Książka ta wprowadza zamęt w głowie. Jest irytująca, ponieważ nie pozwala się uchwycić, jednoznacznie doprecyzować, autorytarnie powiedzieć – ta powieść jest zła bądź dobra. I to jest jej siła.
Karolina Baran