„Państwo, w którym miały być tylko czołgi, niedźwiedzie i tony betonu, okazało się w miarę normalnie funkcjonującym krajem, w którym owszem, jest biednie, jednak nikt nie żyje niczym w XIX wieku, jak się powszechnie w Europie uważa. Romantyczny wizerunek opozycyjnych polityków, domagających się wolności, zastąpił obraz bandy niekompetentnych, niepotrafiących dogadać się między sobą ludzi (…). Społeczeństwo, które postrzegałem jako biedne i uciskane, pragnące lepszej przyszłości, okazało się w większości encyklopedycznym przykładem bierności, marazmu, ignorancji i braku ambicji” – to fragment wstępu do książki „Białoruś dla początkujących” Igora Sokołowskiego, dziennikarza, podróżnika, filozofa i filologa wschodniosłowiańskiego. Książki, stanowiącej zbiór reportaży o kraju, którego większość z nas zapewne nie zna. Książki, która zrodziła się z fascynacji i, jak się wydaje, autentycznej chęci zrozumienia sąsiada Polski.
Białoruś wyłaniająca się z obrazu Igora Sokołowskiego to kraj na pozór swojski, lecz dziwny i pełen kontrastów. To państwo, w którym politycy bezceremonialnie wykorzystują swoich obywateli, a mimo to nawet nie muszą fałszować wyborów, by je wygrywać. To kraj, w którym najpierw wierzy się w BT (państwowy kanał białoruskiej telewizji), a zaraz po nim w Łukaszenkę. To wreszcie kraj, w którym nie respektuje się podstawowych swobód obywatelskich, gdzie wiele aspektów życia społeczno-politycznego funkcjonuje nie tak, jak powinno, oraz gdzie prezydent, jego kobiety i dzieci są otoczone sferą tabu.
Autor wychodzi jednak daleko poza to, jak się wydaje, rozpowszechnione wyobrażenie i pisze o Białorusi, jakiej większość z nas nigdy nie doświadczyła. Począwszy od wątpliwej przyjemności przekraczania granicy (wcześniej występowania o wizę), Sokołowski zaprasza nas w podróż, podczas której dzieli się swoimi wrażeniami na temat turystyki („Białoruś nie jest krajem przyjaznym turystom. (…) Turystów zagranicznych w kraju Łukaszenki można porównać do osławionego yeti. Owszem, słyszało się o takowych, ale nikt ich tutaj nie widział”); kuchni („Ziemniaki są wszędzie, przez co złośliwi nazywają Białoruś <ziemniaczaną republiką>, a rapujący po białorusku artysta Shakespeare śpiewał <Cóż z tego, że nie ma gazu, ale za to są ziemniaki!>”) czy mody („Jeżeli uważacie, że Polki w gorące dni <obnażają się>, to nie powinniście tutaj nigdy przyjeżdżać, albowiem waszą moralność spotka to, co malucha po zderzeniu z TIR-em”).
Sokołowski odwiedza białoruskie miasta i wsie, miejscowości duże i małe: Brześć, Kobryń, Kamieniec, Ostrowno, Grodno, Witebsk, Smolary, Mohylew, Bobrujsk, Homel, oczywiście Mińsk i wiele innych. Rozmawia z ludźmi, przygląda się, jest wrażliwy i ciekawy świata. Nie dostarcza czytelnikowi poważnych analiz ani głębokich refleksji, bo jak się domyślam, nie taki był jego zamiar. To garść obrazów i kilkanaście fotografii. To na wskroś subiektywny przewodnik po kraju, który naprawdę trzeba darzyć sympatią, by wciąż do niego powracać, nie zważając na liczne administracyjne trudności i nieeuropejskie standardy. Podczas lektury wyczuwa się młody wiek autora, świeżość wielu spostrzeżeń, dystans do świata oraz otwartość umysłu, która pozwala dostrzegać wartość w miejscach, gdzie pozornie nie ma nic ciekawego. „Białoruś dla początkujących” przekonująco zachęca, by odwiedzić kraj, o którym raczej nie marzymy, by spędzić w nim wakacje.
Ewelina Tondys