Naszym zdaniem

Niezbyt krótka historia o tym, że odgrzewany kotlet nigdy nie smakuje najlepiej.

6
Styl i język
5
Treść i fabuła
7
Okładka
8
Zapach

Do powieści Jeffery’a Deavera zawsze podchodzę z wielką nadzieją na dobrą rozrywkę. Autor przyzwyczaił mnie już do tego, że Lincoln Rhyme i wiernie towarzysząca mu Amelia Sachs będą musieli stawić czoła jakiemuś psychopacie, który nie przestanie zabijać, póki mu się nie podłoży nogi. Że psychopata ten będzie niebezpieczny, inteligentny i przede wszystkim brutalny. I tym razem historia zapowiadała się podobnie, ba! – schemat został utrzymany. Jedyny problem stanowi treść, która w ten schemat została wkomponowana – tym razem brakło świeżego pomysłu, bo odgrzewanie starych tematów, okazało się zwykłym odbijaniem czkawką.

Wbrew opiniom innych czytelników, nie czułam tempa akcji, nie byłam zaskoczona żadnymi jej zwrotami. Cała powieść była dla mnie dość przewidywalna, pozbawiona polotu. W mediach pojawiały się informacje o tym, że „Kolekcjoner skór” to wspaniale skonstruowany thriller psychologiczny. Thriller owszem, przede wszystkim dlatego, że spełnione zostały podstawowe cechy formalne, ale żeby psychologiczny – z tym się nie zgodzę. Autor próbował w tej powieści wytworzyć znaną już z poprzednich części atmosferę strachu połączonego z presją znalezienia sprawcy przed dokonaniem kolejnej zbrodni. Tym razem tego nie czułam, miałam wrażenie, że zamiast wbiegać po schodach pod górę, aby w końcu z poczuciem satysfakcji sięgnąć szczytu i zatrzymać mordercę, akcja stacza się na dół jak kauczukowa piłeczka.

Niestety, tym razem się zawiodłam, chociaż nie mogę powiedzieć, aby „Kolekcjoner skór” był całkowitą porażką. To po prostu kolejna niewyróżniająca się powieść o seryjnym mordercy. Bez polotu, ale też pisana ręką człowieka, który w kreowaniu takich historii posiada wieloletnie doświadczenie. Książki nie polecam, ale uważam, że każdy, ko ceni sobie prozę Deavera, powinien po nią sięgnąć. Być może nie zostanie porwany, jak przy „Kolekcjonerze kości” czy „Tańczący trumniarz”, ale cóż… Nie zawsze musi być rewelacja. Czasem tytuł może być po prostu przyzwoity.

Sylwia Tomasik