Ruszamy z kącikiem recenzji! Dzisiaj, jako pierwszą, Bookeriada ma przyjemność gościć Aldonę Radomską.
Lubię Johna Irvinga za jego dystans i poczucie humoru. Idealne wyważenie obu podziwiam m.in. w „Świecie według Garpa” i „Metodzie wodnej”. Jest to proza obyczajowa najwyższych lotów, bohaterowie są nakreśleni w najdrobniejszych szczegółach, trochę groteskowi, śmieszni, ale namacalni, prawdziwi i „jacyś”. Lubię Johna Irvinga za genialne wyczucie wszystkich odcieni szarości, za relatywizm, unikanie dosłowności i za pisarski kunszt.
Tym większe było moje rozczarowanie książką „Ostatnia noc w Twisted River”, książce ciągnącej się niczym smętna rzeka, która płynie nie wiadomo skąd i po co, nic nie nazywając, niczego nie tworząc.
Akcja książki rozpoczyna się w roku 1954 w ospałej wiosce drwali, a kończy w 2004. Jest to opowieść o ojcu i synu, którzy na skutek całkowicie nieprawdopodobnego wydarzenia skazani są na uciekanie przez pół wieku przed wymiarem sprawiedliwości, w osobie zdeprawowanego szeryfa. Wokół głównych bohaterów przewijają się w między czasie rzesze kobiet, które przemijają za szybko, żeby je polubić, przywyknąć, a nawet zapamiętać.
Nie jest jednak tak, że książki nie da się czytać, bądź co bądź The Washington Post okrzyknął ją najlepszą książką roku 2009. Da się, nawet z całkiem sporą przyjemnością, ale od Irvinga oczekuję czegoś więcej.
Aldona Radomska