Naszym zdaniem
Relacja z powojennej eskapady po Związku Sowieckim.
Niedawno podróżowałam razem z Arkadym Pawłem Fiedlerem maluchem przez Afrykę, teraz udałam się w podróż nieco bliżej, bo do Rosji. Wyprawa to szczególna, bo i w czasie i w przestrzeni. Dziennik Johna Steinbecka, ozdobiony fotografiami autorstwa Roberta Capy, to relacja z eskapady po Związku Sowieckim zaraz po drugiej wojnie światowej, a więc „akcja” wspomnień rozgrywa się w momencie, gdy pamięć o walce – Amerykanów i Rosjan – „po tej samej stronie mocy” była jeszcze bardzo silna.
Steinbeck i Capa długo przygotowywali się do tej wyprawy – w głębi duszy długo powątpiewali, że uda im się otrzymać wizy i zgodę na opisanie i utrwalenie na kliszy swoich wrażeń. A jednak się udało.
Dziennik, moim zdaniem, posiada dwie twarze, z których ta druga mocniej przyciąga uwagę, nawet mocniej przeraża. Pierwsza twarz to bohaterski Stalingrad – ludzie żyjący w ruinach, bo nie potrafią opuścić miejsca, które było ich domem, albo żyjący wspomnieniami o niedawnej tragedii miejsca, symbolu drugiej wojny światowej. Druga to sielanka życia na wsi, w sowchozach, spółdzielniach rolniczych, gdzie każdy z uśmiechem buduje swój nowy dom i nowe życie (według Steinbecka obywatele Związku Sowieckiego mieszkają wygodnie, wszyscy chętnie pracują, a kłopoty mają te same, co przeciętni Amerykanie). Dystansuje do książki Steinbecka właśnie ten pełen podziwu i pochwały hymn, zakłócany czasami tylko obrazami zniszczenia, wszechpotężnej administracji i zakazów, dla nas teraz i dla autora wtedy zupełnie niezrozumiałych. Dystansuje także opis „świata radości i słońca, orientu i historii”, dostrzeżony przez podróżników na przykład w Tbilisi, raju brukowanego sanatoriami, domami wczasowymi i handlowymi nowego, socjalistycznego ładu. Dziś wiemy, jak dużo z tych zachwytów niewiele miało wspólnego z prawdą, i jak wiele było sztucznych uśmiechów pośród tych, które na każdym kroku witały amerykańskich podróżników.
Czas okazał się zbyt nieubłagany dla treści Dziennika (zostawiając na boku styl pisarski autora, którego chropowatość i niewidoczna liryka wciąż fascynują licznych miłośników literatury), weryfikując zachwyty nad totalitarnym państwem. „Obraz będzie uczciwy i solidny” – tak Steinbeck zapewniał sowieckich towarzyszy i chyba nawet pozwolił sobie uwierzyć, że taki obraz stworzył. Mimo wszystko Dziennik może dzisiaj stanowić chociażby doskonały przyczynek do zrozumienia różnych „spojrzeń na Rosję”, w zależności od czasu, miejsca i świadomości politycznej tego, który na nią spogląda. Podróż ze Steinbeckiem to także wędrowanie drogami, których już nie ma, do krajobrazów z dzieciństwa naszych przodków. Dlatego szkoda, że Dziennika, przypomnianego nam przez wydawnictwo Prószyński i S-ka, wydawca nie poprzedził wprowadzeniem, najkrótszym nawet komentarzem – bez niego rozważania Noblisty wydane w formie reportażu śmieszą swą naiwnością i nie pozwalają dostrzec drobnych, ale jednak atutów tej książki, nie wspominając o tym, że niejednego czytelnika, niezapoznanego zbyt dobrze z historią Związku Sowieckiego czy w ogóle – z historią XX wieku, mogą sprowadzić na tak zwane „manowce”.
Joanna Roś