Czytałam książkę Jonathana Cotta – „Yoko i John. Dni, których nigdy nie zapomnę” jako potężną legendę, a wręcz poemat o niezwykłej miłości niezwykłych ludzi. O uczuciu, które przez lata musiało zmagać się z przesądami i nienawiścią, a przede wszystkim z głupotą zazdrości. Szaloną miłość Lennona do Yoko, Cott opisuje w sposób nieustępujący tym, którzy w zamierzchłych czasach przekazywali sobie legendę o uczuciu Dantego, największego poety Włoch, do swej kochanki Beatrycze. On, jeśli wierzyć legendzie, padał bez zmysłów na ziemię na sam przypadkowy dotyk sukni wybranki serca, a jej spojrzenie miało powodować w nim tak mocne doznania, że nie mógł powstrzymać płaczu. Tyle tylko, że miłość Dantego do Beatrycze była ściśle platoniczna, podczas gdy Yoko i John żyli ze sobą na co dzień, odwzajemniając z równą intensywnością swoje uczucia.
Autor książki, który przyjaźnił się z parą od 1968 roku, który jako pierwszy rozmawiał z Lennonem, gdy ten poznał Yoko, i jako ostatni przeprowadził z nim wywiad przed śmiercią, podkreśla, że to właśnie osobowość Yoko wniosła ulgę i wyzwolenie w życie Johna jako człowieka i jako twórcy. Jego koncepcje, definicje i określenia, jakie chciał przypisać swojej działalności artystycznej w strachu przed lękiem o utratę fanów i w obliczu dzierżenia miana „niekwestionowanej ikony kultury XX wieku”, Yoko pomogła mu zamienić w intymną poetykę, której celami nie były oryginalność i podziw, ale wręcz dziecinna szczerość. Umożliwiła mu wyjście z choroby, którą toczyły demony pychy i strachu, aż do końca jego życia nie pozwalając, aby zapomniał jak mówić „wprost”. Prowadziła go do źródła, nazywanego naturalnością, z którego, jak wierzyła, czerpią wiara, nadzieja i miłość. Wywołała w życiu Johna poruszenie tym, co przedtem zwykł określać jako banalność. Tu i teraz, stanowiące dla artysty wymiar wyłącznie ludzki, nabrało metafizycznych kształtów. W rezultacie Lennon przy pomocy swojej muzyki zaczął ilustrować tę szczególną poezję codzienności, której nauczyła go Yoko. Cott w niezwykle wnikliwy sposób opisuje, jak zdarzenia, rozgrywające się w świecie uczuć tej artystycznej pary, wpłynęły na przekaz, wysyłany przez Johna do swoich wielbicieli. Metafory ustąpiły miejsca prostemu oddaniu, a jednak treści zostały wzbogacone, uduchowione i stały się gęstsze.
Miłosć Yoko i Johna, w oczach Jonathana Cotta, która toczyła żywe dyskusje ze sobą i ze światem, nie przestała wzbudzać emocji. Jedni wciąż czują się rozgoryczeni, że „pożarła” Lenona, dla innych stanowi powód prawdziwego objawienia w jego twórczości. Czy faktycznie jest tak, że silne uczucie, źródło inspiracji, może zarówno przydać, jak i pozbawić muzyki tego, co stanowi o jej pięknie ? – na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Autor książki „John i Yoko” daje wyobrażenie prawdziwego dramatu, który, powodowany tym pytaniem, rozgrywał się w życiu Johna i Yoko, ale jednak… na zewnątrz ich wspólnego serca.
Joanna Roś