Naszym zdaniem

O przyjaźni człowieka i zwierząt w roztoczańskich pejzażach i wśród palm tropików.

7
Styl i język
5
Treść i fabuła
10
Okładka
10
Zapach

Ciuniuś to biało-czarna kotka „wawerska” (warszawianka) ze złamanym ogonkiem. Uwielbia polować na liście paproci i mikroskopijne owady. Przyjazna, choć nie za bardzo, lubi pieszczoty. Niezależna, mieszka w bloku z małym balkonem. Pogodna i nieabsorbująca, zawsze ustępuje rozbójnikowi Ryśkowi z ogonem skunksa, którego przywiozła nam ratująca koty wielbicielka zwierząt.

Żadnego z naszych kotów nie poruszyła historia pięćdziesięciu sześciu zwierząt, napisana przez Kamila Sipowicza. Więcej – pomachały nawet wąsami z lekkim niedowierzaniem, że ludzie skłonni są w sposób tak infantylny traktować relacje ludzko-zwierzęce. Podróże do Meksyku czy Brazylii… Wspaniale, że Państwo tam byli – z ukochaną Ramoną, psem rasy bolońskiej – ale czy te wspomnienia koniecznie muszą być okraszane anegdotami w rodzaju: „Biją Polaka!” lub innymi z serii: „Polak za granicą”? Roztoczańskie pejzaże momentami lepiej by się miały bez palm tropików, niebieskich lagun i historii o braku benzyny w samochodzie wypożyczonym gdzieś na końcu świata. Można by gdzieniegdzie pokryć rozmowami zwierząt albo pospolitą roztoczańską ściółką infantylne obrazy, samochwalstwo i poczucie wyjątkowości, odnalezione gdzieś w okolicach pieca glinianego i Suśca czy Szczebrzeszyna… Piękne Roztocze, codzienna radość z przebywania z braćmi mniejszymi, zakłóciły mi pełne pretensjonalnych opisów światowe podróże, przywodzące na myśl nowobogackich Rosjan, którzy uciekają w głuszę Syberii, aby zanurzyć się w przyrodzie. Tylko że Roztocze to nie Syberia, Sipowicz to nie miliarder, a częstokroć wspominana przez niego Ola to ikona polskiej piosenki.

Z poświęceniem godnym naprawdę wyższej sprawy próbowałam odnaleźć na kartkach – oczywiście ekologicznej – książki coś z Roztocza jakie znam i jakie moi rodzice zachowali na starych fotografiach. Nie znalazłam przede wszystkim naturalnej życzliwości ludzi tam mieszkających. Zamiast tego zostałam uraczona „całuskami” Ramotki i opisami pielęgnacji jej ogonka. Pojawia się tu także problematyka walki małżonków o względy u domowych zwierząt.

O pupilach Sipowiczów było już głośno przed publikacją książki, kiedy to jeden pies wywęszył konopie indyjskie w paczce adresowanej do innego psa, a konkretnie do Ramony. Albo gdy „upierdliwe” reklamy na stronach internetowych ogłaszały, że program, w którym jurorką była jedna z bohaterek książki, nie mógł ruszyć bez jej suczki rasy bolońskiej, a podczas castingów do drugiej edycji „żywego pieska” zastąpiła wypchana maskotka… Miałam nadzieję, że lektura Ramony, Mili, Bobo i pięćdziesięciu sześciu innych zwierząt puści w niepamięć mój niesmak spowodowany tymi „rewelacjami”. Niestety, tak jak pięćdziesiąt sześć innych zwierząt (oprócz Ramony, Mili, Bobo), pojawiło się wśród nas w niedzielne przedpołudnie zupełnie niezapowiedzianie, tak we wczesne popołudnie nagle zniknęło. Może zwierzęta były skrępowane, że znalazły się właśnie w takiej, a nie innej „bajce”? Zapowiedź, że powrócą w następnej książce, nie wywołała we mnie wielkiego entuzjazmu, raczej niepokój, że znów mnie odwiedzą – czasami nieprzemyślane, czasami bez idei i od niechcenia.

Czytając, bądź co bądź, starannie wydaną książeczkę – barwne, wizyjne ilustracje Olgi Sipowicz, prezentujące roztoczańskie i kosmiczne zwierzaki, stanowią na pewno mocną stronę tej pozycji – zastanawiałam się, dla jakiego czytelnika została ona przeznaczona. Dzieci nie zainteresują małżeńskie problemy Sipowiczów, kłopoty z alkoholem, sąsiadami i czym tam jeszcze, a ci bardziej dorośli nie wytrzymają długo, raczeni wspominanymi już wcześniej „całuskami”.

Joanna Roś