Nieczęsto zdarza mi się sięgnąć po książkę, która luźno opiera się na jakichś wydarzeniach, które miały miejsce naprawdę. Raczej sceptycznie podchodzę do tego typu historii. Jednak tu sprawa miała się inaczej. I, choć z początku pomyślałam sobie – to wszystko jest jakieś wyssane z palca, potem, już po skończonej lekturze stwierdziłam, że autorki wykonały niesamowitą pracę, łącząc wszystkie fakty i nie-fakty w logiczną całość. Ale od początku…
Freud. Sigmund Freud. Kto go nie zna? Niech pozna jak najszybciej. Mnie jego postać fascynowała od dawna, zaczytywałam się w jego dziele „Wstęp do psychoanalizy”. Wiele z jego tez oczywiście jest kontrowersyjnych, niektórzy od razu je skreślają, inni podchodzą sceptycznie, jeszcze inni stwierdzają, że warto by było rozważyć jego rozmyślania dotyczące sfery seksualnej człowieka.
W myślach zawsze widziałam starego mężczyznę, nałogowego „cygareciarza”, cierpiącego na przewlekłe migreny i raka. Nigdy nie pomyślałam o nim, jako o człowieku młodym (cóż za wąski mam umysł, o sędziowie), przystojnym, budzącym w kobietach pożądanie. Nie myślałam też o nim, jako o człowieku rodzinnym, dbającym o byt domowników. Wydawał mi się ekscentrykiem, odludkiem, antypatycznym geniuszem zamkniętym w swoim świecie. I, choć niektóre z tych wymienionych epitetów znajdują potwierdzenie, to muszę przyznać, że poprzez tę książkę poznałam jego inną twarz.
„Kochanka Freuda” to historia o tym, jak bardzo można utkwić w zaspach życia, jak bardzo można wpaść w sidła miłości i pożądania. Poznajemy Minnę, która tracąc posadę guwernantki decyduje się wyjechać do domu siostry, by tam odetchnąć. Ponownie spotyka się z rodziną i musi skonfrontować się z przeszłością dotyczącą siostry i matki. Ponownie spotyka swojego szwagra, Sigmunda, psychoanalityka, zatopionego bez reszty w swej pracy naukowej. Dziewczyna stara się „wtopić” w codzienny rytm życia rodziny Marthy, swojej siostry. Zjednuje sobie jej dzieci, pomaga w utrzymaniu domu. Dociera do niej jednak, że właściwie nic się nie zmieniło w jej życiu w ostatnim czasie, prócz przeprowadzki. Okazuje się, że wróciła niechęć do matki i siostry, stłumiona przez rozłąkę. Minna nie umie sobie do końca z tym poradzić. Odkrywa, że zaczynają ją fascynować rozmowy ze szwagrem, Sigmundem, które są odskocznią od monotonii codzienności, od narzekań siostry i nieznośności siostrzeńców. Z biegiem czasu rozmowy przerodziły się w zażyłość i doprowadziły do początku romansu tych dwojga, choć Minna wielokrotnie próbowała się temu oprzeć. Koleje losu doprowadziły jednak do wielu smutnych zdarzeń.
Czytając tę książkę przypomniałam sobie inną – „Flush’a” Virgini Woolf. Panuje tu podobny klimat, choć tematy są zupełnie odrębne. Choć o Virgini przez moment jest mowa. I o innych fascynujących postaciach też możemy się co nieco dowiedzieć, a mianowicie: o Oskarze Wilde, Lou Andreas-Salomé, o współpracownikach Freuda także. Choć książka jest zapełniona ludźmi, ma się wrażenie, że bohaterka jest jedyną osobą, która budzi sympatię. Choć raczej nie tyle sympatię, co pewien rodzaj współczucia. W tym, co przeżywa, zostaje w końcu sama i pewna poznana w sanatorium kobieta jako jedyna wydaje się rozumieć to, co Minna przeżywa. Bo nawet Sigmund w końcu zauważa już tylko siebie, swoje bolączki i problemy, nie bacząc na to, że przerzucając fascynację z jednej osoby na drugą, może kogoś zranić.
Nie jest to absolutnie książka pesymistyczna. Z pewną dosadnością stara się wyjaśniać co i dlaczego się stało, pokazując motywy kierujące bohaterami. Nie odpowiada na pytania, które stawiamy sobie, gdy zdarza się w naszym życiu coś przełomowego, coś co zdarzyło się Minnie. Pokazuje jednak drogi, które można wybrać, lub nie.
Kto się interesuje osobą Freuda i chce się dowiedzieć czegoś więcej na temat jego rodziny, proszę bardzo, jest to książka dla kogoś takiego. Kto się nie interesuje osobą Freuda znajdzie tu po prostu dobrze napisaną historię o sile miłości, pożądania, pasji, przygnębieniu i rezygnacji, i sposobie radzenia sobie z owymi uczuciami. Polecam.
Maria Budek